powrót

STANY ZJEDNOCZONE 2014

    

     Zion to podobno mekka miłośników trekkingu. My w ciągu dwóch dni przeszliśmy w tym parku cztery szlaki. Pierwszym był Riverside Walk. Łatwy, płaski szlak biegnący najpierw asfaltem, potem ubitym piaskiem, a na koniec wchodzący w głąb kanionu rzeką, którą idzie się brodząc w wodzie po kolana. Do przeprawy przydaje się gruby kij służący jako podpórka i do badania dna, oraz buty które można moczyć w wodzie. My szliśmy na bosaka więc nasze tempo nie było zbyt szybkie z tego prostego powodu, że bose stopy ślizgały się na mokrych kamieniach. Dlatego też, żeby uniknąć wywrócenia się wlekliśmy się ostrożnie stawiając krok za krokiem.

     Na drugi szlak – Virgin River Ride –  Marta wybrała się na grzbiecie muła wykupując godzinną przejażdżkę w Canyon Trail Rides, stajni usytuowanej po drugiej stronie ulicy od Zion Lodge. Taka opcja zwiedzania kanionu jest świetna nie tylko dla tych, którzy jeżdżą konno. Cały szlak jedzie się bowiem stępem, a do tego nie potrzebne są żadne umiejętności jeździeckie. Muły podobno znacznie lepiej od koni radzą sobie w trudnym, kamienistym terenie więc jazda na nich jest bezpieczniejsza. Przez cały czas można więc podziwiać piękne widoki słuchając opowieści przewodnika o indiańskich legendach dotyczących parku. Kolejnym, również ładnym widokowo szlakiem biegnącym wzdłuż rzeki jest Emerald Pools Trail, który jest długi na wiele kilometrów i ma wiele odnóg więc można wybrać różny poziom trudności. Za to tym, którzy lubią naprawdę trudne trekkingi, strome podejścia i adrenalinę polecamy ośmiokilometrowy szlak nazwany Angels Landing. Przejście całego zabiera od trzech do pięciu godzin (w zależności od kondycji), jest wymagające i nie nadaje się dla tych, którzy mają lęk wysokości. Fragmenty szlaku biegną bowiem po bardzo stromych skalnych zboczach, którymi można przejść tylko dzięki zamocowanym tam łańcuchom. Jest też odcinek, kiedy idzie się taką jakby kamienną granią z przepaściami po obu stronach. Ten fragment znajduje się na końcu szlaku i prowadzi na wspomniane Lądowisko Aniołów. Wysiłek duży, ale widoki po drodze i na końcu bajeczne.

 

WIELKI KANION JEST… NAPRAWDĘ WIELKI!

     W każdej z naszych dotychczasowych podróży natrafialiśmy na miejsca, których piękna czy atmosfery nie było w stanie oddać żadne zdjęcie, a nawet setki zdjęć. Jedną z takich scenerii jest z pewnością Wielki Kanion Kolorado. Ten, położony w Arizonie, największy kanion na terenie Stanów Zjednoczonych, powinien znaleźć się na trasie podróży wszystkich miłośników natury i trekkingu. Tych zaś, którzy wolą spędzać podróże bardziej leniwie, ucieszy fakt, że do podziwiania majestatycznego piękna tego cudu natury nie jest potrzebna świetna kondycja ani nawet dobre buty trekkingowe. Większość punktów widokowych dostępna jest bowiem w odległości krótkiego spacerku od parkingu.

     Do Wielkiego Kanionu można dojechać z dwóch stron: od południa (South Rim) lub od północy (North Rim). Południowa część jest podobno znacznie bardziej rozwinięta pod względem infrastruktury, a miasteczko Grand Canyon Village określane jest jako mini Las Vegas. Z tego względu około 90% turystów odwiedza ten park właśnie od południa, więc jeśli więc ktoś woli ciszę, samotność na szlakach i bliskość natury, to polecamy wjechać do Parku Narodowego Wielkiego Kanionu od północy drogą 67.

     Kempingi tutaj są również zarezerwowane w 100% na cały sezon (o domkach nie wspominając), więc na noc znowu rozbiliśmy się obok szczęśliwców, którzy zapewnili sobie zawczasu miejsce na namiot. Tym razem naszymi „gospodarzami” byli studenci Elisa i Andrew. Ci również nie chcieli przyjąć od nas pieniędzy więc wieczorem odwdzięczyliśmy się winem i słonymi przekąskami podczas wspólnej kolacji.

     Już podczas rozbijania namiotu zauważyliśmy dzikie zwierzęta. Wszędzie dookoła latały kruki i małe, niebieskie ptaszki (niestety nie znamy nazwy gatunku), a pod nogami szybko biegały mini wiewiórki podobne do tych z kreskówki Disneya Chip & Dale. Na szlaku w lesie Łukasz spotkał jelenie, a w jednym z punktów widokowych zaskoczył nas widok dwóch ogromnych, przepięknych, majestatycznych kondorów kalifornijskich, które nagle pojawiły się szybując nisko nad naszymi głowami. Dźwięk, który słychać, kiedy ten zagrożony wyginięciem wielki ptak przeleci obok przypomina świst miecza przecinającego powietrze z dużym impetem. Niesamowite wrażenie!

     Bez wątpienia zwierzęta w Wielkim Kanionie są piękne, ale tym co zapiera dech w piersiach jest krajobraz dookoła. Generalnie każdy punkt widokowy ukazuje nam kanion z trochę innej perspektywy, więc jeśli ktoś ma czas żeby odwiedzić je wszystkie to zdecydowanie polecamy. Natomiast jeśli ktoś bardzo się spieszy to warto wiedzieć, że da się objechać samochodem wszystkie punkty widokowe w północnej części w ciągu jednego dnia. Jednak takie zwiedzanie będzie przypominało styl „przyjechałem, zrobiłem zdjęcie, odjechałem”. Żeby więc naprawdę nacieszyć się widokami tego niewiarygodnie pięknego cudu natury, trochę je pokontemplować i pójść na szlak wzdłuż krawędzi lub w dół kanionu, polecamy przeznaczyć na to kilka dni. Oczywiście warto też wybrać się na chociaż jeden wschód i zachód słońca, bo wtedy kolorystyka wewnątrz kanionu zmienia się z minuty na minutę.