Może świat nie staje się mniejszy, ale na pewno bliższy i coraz bardziej wymieszany. Od dawna chyba nikogo już nie dziwi, że na ulicach Paryża, Londynu czy Singapuru spotyka się ludzi z różnych stron świata. Jednak Norwegia, zdawać by się mogło, jest krajem nieco na uboczu, mało zaludnionym i raczej jednolitym kulturowo.
Do Stanów mieliśmy pojechać na zakończenie naszej rocznej podróży dookoła świata w 2013 roku. Jednak nie zdążyliśmy, bo jak się okazało zwiedzanie innych kontynentów zajęło nam więcej czasu niż planowaliśmy. Dlatego też wtedy odpuściliśmy, bo nie chcieliśmy się spieszyć. Ale chęć zwiedzenia USA nadal wierciła nam dziurę w brzuchu, więc wybraliśmy się tam w pierwszym możliwym terminie, czyli we wrześniu 2014.
Dość szybko po przylocie do Varadero przekonaliśmy się, że razem z nami na wakacje zjechała się tutaj cała Kuba. Jak to ujął jeden miejscowy „teraz na wakacje przyjeżdża tu todo el mundo”.
Hotel Central, będący w rzeczywistości hostelem, w którym spędziliśmy naszą jedyną noc w Casablance miał jedną dużą zaletę: wielkie narożne okno balkonowe, z którego rozciągał się widok na medinę, port i ocean. Panorama jak ze słynnego filmu, choć „Casablankę” nagrywali podobno nie tutaj tylko w studio w Hollywood. Casablanca jako miasto nie robi większego wrażenia ale jest tu kilka rzeczy do zobaczenia.
Jest wtorek. Siedzimy w samolocie do Bogoty, a nasi znajomi, z którymi spotkamy się na miejscu, lądują właśnie w Caracas. Z tego co czytaliśmy wynikało, że Caracas to „siedlisko wszelkiego zła” więc raczej planujemy omijać je szerokim łukiem. Póki co cieszymy się, że mamy w kieszeni 220 boliwarów kupionych w Warszawie. Powinno wystarczyć przynajmniej na taksówkę z lotniska.