Tranquilo, tranquilo.
W czasie podróży ma się przeważnie dużo wolnego czasu. W czasie podróży po Kubie ma się wolnego czasu co nie miara. Życie Kubańczyków toczy się powoli. Powoli toczy się życie w małych miasteczkach, na ulicach, na dworcach. Na wiele rzeczy trzeba czekać. Jak autobus przyjedzie to będzie, jak się zbiorą pasażerowie to pojedzie. Jak nie, to trzeba będzie dłużej poczekać. Spokojnie, powoli. Ten spokój wcale nie jest relaksujący. Może się mylnie wydawać, że to bardzo przyjemne tak żyć powoli i spokojnie. Chyba jednak nie do końca. Tutaj to „powoli” nie wynika z tego, że już się swoje zrobiło i można się nie spieszyć. Wynika bardziej z tego, że i tak szybko się niczego nie zrobi. Choćby biegać po dworcu tam i z powrotem, autobus szybciej się nie pojawi i szybciej nie odjedzie. Życie w takim „spokoju”- takim wszechobecnym mañana – dla nas, mieszczuchów z zachodniej cywilizacji jest momentami irytujące. Miejscowi są do tego przyzwyczajeni, taka jest ich natura więc nie robią sobie z tego żadnego problemu. Na czas podróży przez Kubę warto sobie tą postawę w stylu mañana przyswoić.
Pueblo
Kubańczycy mają idealne określenie pueblo. Pueblo to już nie campo (wieś) ale też jeszcze nie ciudad (miasto). Pueblo to też nie do końca miasteczko. Pueblo to na Kubie po prostu pueblo. Jak by ktoś szukał definicji pueblo to Remedios z powodzeniem może za takową posłużyć. Plac główny jest, kościoły są nawet dwa, ulice w większości asfaltowe przez które pomykają rowerzyści. Poza Hawaną rower lub koń są podstawowymi środkami transportu. Rower jest w stanie przewieźć prawie wszystko, koń pociągnąć wszystko. Dwu lub czterokołowe bryczki są wszechobecne. Jest poza tym masa przeróżnych autobusów choć zasady ich kursowania idealnie pasują do zasady „spokojnie i powoli”. Domki są parterowe, czasem pojawi się jakieś piętro w budowie. Drzwi są pootwierane żeby był jakiś przewiew i żeby łatwiej było handlować tym co ma się do sprzedania: owocami, lodami własnej roboty (tak, lody najczęściej sprzedawane są przez okno w domu), mini pizzą po 5 peso, kanapkami etc.
W Remedios trafiliśmy do najsympatyczniejszej rodziny na Kubie. Mili i życzliwi są właściwie wszyscy ale ta rodzina (dwoje dorosłych i starsza babcia) są najbardziej przyjaznymi ludźmi jakich tu spotkaliśmy. Ricardo jest nauczycielem historii w miejscowej szkole (historii Kuby ma się rozumieć). Do pracy chodzi na piechotę bo rower jest w kiepskim stanie. Na obiad szykuje nam pyszną pieczoną rybę, którą zjadamy w jadalni stanowiącej jednocześnie werandę domu.
W telewizji pokazują olimpiadę w Londynie. Oglądamy więc podnoszenie ciężarów, bo akurat startuje jakiś Kubańczyk. Babcia z uśmiechem mówi, że nie lubi tego sportu bo jest nudny. Woli wyścigi (na 100 metrów), pływanie, gimnastykę. Jest energiczna, uśmiechnięta, stara się nami zająć. Ale bez jakiegoś przymusu, po prostu są goście to się nimi zajmuje, nie traktuje nas jak obcych co to mają zjeść, zapłacić i zmykać. Ponieważ konsekwentnie pokazują ciężary rezygnujemy z oglądania olimpiady i rozmawiamy trochę o wszystkim, a trochę o niczym. Ot taka pogawędka po obiedzie. Po prostu jest miło.
Made in Cuba
Coraz mniej zostaje z autentyczności i klimatu dawnej Kuby, o której Hollywood robi filmy. W tej sytuacji coraz większym atutem wyspy stają się plaże i lazurowe morze. Bardzo piękna jest też natura (my zwiedziliśmy okolice Viñales, Zatoki Świń i Trinidadu), którą można zobaczyć rzeczywiście jeszcze nietkniętą. Można też „odkryć” nieco Kuby mieszkając u ludzi w ich domach. Jest to poznanie mniej lub bardziej powierzchowne niemniej interesujące. Z elementów kultury charakterystycznych dla Kuby (cygara, rum, muzyka) turyści widzą raczej tylko skomercjalizowany półprodukt. To co nadal jest w 100% autentyczne i niepowtarzalne to amerykańsko-kubańskie samochody. Nieprzerwanie robią duże wrażenie, zaparkowane w jakiejś małej uliczce lub pędzące szosą.