LODOWIEC
Centrum wycieczek na lodowiec to budynek z drewna, wyglądający jak porzucony w lesie wielki hełm Wikinga, tylko bez rogów. Okazało się, że możemy zarezerwować kilka różnych wycieczek na lodowiec od „family walk” po całkiem poważne wyprawy z pełnym sprzętem. Zarezerwowaliśmy 3,5 godzinną wycieczkę w piętnasto-osobowej grupie z przewodnikiem. Koszt 435 koron. Tanio nie jest, ale i tak spodziewaliśmy się wyższej ceny.
Norwegia ma ten przywilej, że lodowce, które się tu znajdują, są dość łatwo dostępne. Czoło Jostedalsbreen leży na wysokości 200 m n.p.m., więc nie trzeba się wybierać wysoko w góry żeby przejść się po lodzie. Naszym przewodnikiem był Frederik, ze Szwecji. dostaliśmy pełny rynsztunek: uprzęże, raki, czekany, a co niektórzy nawet odpowiednie buty. Zaopatrzeni w czapki, rękawiczki i ciepłe rzeczy oraz koniecznie coś do jedzenia utworzyliśmy grupę i załadowaliśmy się na łódkę, która zawiozła nas pod lodowiec. Krótki spacer od brzegu prowadził do wielkiej lodowej góry. Z daleka nie wygląda na taką dużą, ale z bliska widać, że czoło lodowca ma dobre kilka metrów, a ludzie na szczycie to tylko małe punkciki. Frederik pokazał nam jak założyć uprzęże i wytłumaczył zasady poruszania się po lodowcu. Spięci liną ruszyliśmy na lód. Pierwsze kroki były oczywiście niepewne no bo jak to jest, że człowiek idzie po nachylonym, lodowym zboczu i ani się nie ślizga, ani nie spada. Pierwszy raz chodziliśmy w rakach i uczucie było świetne. Zbocze z lodu nachylone 45° - bułka z masłem. Po prostu idziesz, trochę pomagając sobie czekanem. Trzeba tylko uważać żeby nie stracić równowagi. Od lodowca bił chłód i cały czas wiał wiatr. To dlatego, że lodowiec ochładza powietrze, które jako cięższe zsuwa się na dół – tak więc po lodowcu cały czas śmiga wiaterek. Wspinaliśmy się przez 1,5 godziny oglądając po drodze szczeliny, dziury i inne formy. Lodowiec cały czas się porusza, nawet kilkanaście centymetrów na dobę tak wiec krajobraz zmienia się nawet z dnia na dzień. Na lodowcu w ogóle nie było śniegu, po prostu sam lód, który miejscami miał dziwną strukturę jakby był pokryty niewidzialną folią. W przerwie można było coś zjeść i porobić zdjęcia rozglądając się po okolicy. Lodowiec ciągnie się jeszcze dużo wyżej ale my musieliśmy zacząć wracać, bo droga w dół wcale nie była łatwiejsza. Przed startem wycieczki trzeba było podpisać deklarację, że idzie się na własne ryzyko i że to jest niebezpieczna wycieczka, ale w trakcie nie czuć strachu, tylko dużą frajdę.
PODSUMOWANIE
Norwegia nas zachwyciła zarówno za latem jak i zimą. Ten kraj ma bardzo dużo do zaoferowania. Chyba tylko na Islandii czuliśmy się tak blisko natury jak tu. Jazda psimi zaprzęgami, chodzenie po lodowcu czy podziwianie fiordów to były dla nas niezapomniane chwile. A oglądanie zorzy było jednym z najciekawszych przeżyć podróżniczych, jakich w ogóle udało się nam doświadczyć. I pomyśleć, że zainspirowali nas do tego Nowozelandczycy, którzy wybrali się do Europy m.in. właśnie po to, żeby zobaczyć zorzę. Oni przejechali pół świata, a my mamy taki cud natury na wyciągnięcie ręki. Naprawdę aż grzech nie skorzystać.
Zimowa podróż: luty 2014
Letnia podróż: lipiec 2010