Nowa Zelandia położona jest na styku dwóch wielkich płyt tektonicznych: australijskiej i pacyficznej. Obie wyspy ukształtowane zostały w dużej mierze przez wybuchy wulkanów. Do dziś pozostały po nich góry, jeziora i gejzery. Pozostały też same wulkany, niektóre nadal czynne.
Nowa Zelandia jest terenem bardzo aktywnym sejsmicznie. Kilka lat temu trzęsienie ziemi w Christchurch spowodowało śmierć wielu osób i zniszczyło centrum miasta. Wielu mieszkańców postanowiło przenieść się do spokojniejszego pod tym względem Auckland. Jednak najciekawszym geologicznie rejonem jest centralna część wyspy północnej, okolice Rotoruy i Taupo. Obszar ten pełen jest wulkanów, gejzerów, gorących źródeł i błotnych oczek. Znajduje się też tutaj szczególna maoryska wioska. Mieszkańcy żyją w niej w dużej mierze tak jak wiele lat temu, korzystając z niecodziennego zjawiska czyli geotermalnych źródeł. Cała wioska leży na „gorącym” terenie. Obok domów czy na ulicach w wielu miejscach z ziemi unosi się para. Wszędzie czuć siarką. W niektórych źródłach woda ma 100°C, miejscowi korzystają z nich żeby gotować swoje potrawy: jajka, kukurydzę czy nawet cały obiad. Energia jest tu za darmo, z ziemi. Woda z gorących źródeł doprowadzona jest też do miejscowych łaźni gdzie mieszkańcy biorą poranne lub popołudniowe kąpiele. Służy jednak nie tylko do zwykłych codzienny czynności. Przez wiele lat pozwalała przeżyć osiadłym tu plemionom, ogrzewając zimą ich siedzimy i chroniąc przed mrozem.
Geotermalna aktywność ziemi miała jednak też swoje tragiczne konsekwencje. Obecność gejzerów i gorących źródeł idzie zazwyczaj w parze z występowaniem wulkanów. Niedaleko Rotoruy jeszcze w XIX wieku znajdował się imponujący cud natury, różowe i białe tarasy. Utworzone został przez gejzery wyrzucające wodę bogatą w różne minerały. Woda spływała kaskadami ze wzgórza do jeziora tworząc po drodze kolorowe tarasy z naturalnymi basenami. Zajmowały one ok. 3 hektarów, a w wielu miejscach temperatura wody zachęcała do kąpieli. W XIX wieku była to największa atrakcja Nowej Zelandii, chętnie odwiedzana przez turystów. Zachowała się na zdjęciach i obrazach. Patrząc na nie można sobie tylko wyobrazić jak niezwykłym miejscem były białe i różowe tarasy.
Niestety zostały doszczętnie zniszczone przez tą samą siłę, która je stworzyła. W roku 1886 wybuch wulkanu Mount Taravera zmiótł białe i różowe tarasy z powierzchni ziemi. Zniszczył też leżące w pobliżu wioski i zabił większość mieszkańców. Ci, który przeżyli przenieśli się do Whakarewarewa, wioski stanowiącej dziś atrakcję turystyczną Rotoruy. Ich potomkowie żyją tam do dziś.
Sama wioska Whakarewarewa, której nazwa w oryginale jest znacznie dłuższa, jest miejscem na wskroś turystycznym ale jednocześnie ciekawym. Rano unosi się nad nią mgła z pary z gejzerów. W ciągu dnia można zobaczyć jak Maorysi gotują w gorących źródłach, jak mieszkają. Można też zajrzeć do domu spotkań, najważniejszego miejsca w wiosce, stanowiącego połączenie świątyni ze świetlicą. Mieszkańcy nie biegają oczywiście w samych przepaskach na biodrach i z dzidą w ręku. Noszą jeansy i ciemne okulary. Mają samochody i elektryczność. Nie powinno to nikogo dziwić. Nie są to Indianie żyjący w głębokiej Amazonii, tylko nowocześnie ludzie z maoryskimi korzeniami i tradycją.
Okolice Rotoruy to rejon bardzo ciekawy. To tutaj przebiega linia styku obu wielkich płyt tektonicznych więc i obfitość zjawisk geotermalnych jest ponad przeciętna. Nam bardzo podobało się w Wai-O-Tapu, gdzie oglądaliśmy gejzer Lady Knox, błotne oczka i urokliwe jeziorko o brzegach porośniętych lasem. Gdybyśmy mieli więcej czasu pewnie wybralibyśmy się do Doliny Wulkanów, ale ruszyliśmy na południe nad jezioro Taupo. Jezioro, które powstało oczywiście po wybuchu wulkanu.