powrót
23.03.2013

Nowa Zelandia na dwóch kółkach

Ruszamy_przez_now_zelandi_
Ruszamy przez Nową Zelandię.

     Przylecieliśmy do Nowej Zelandii, kupiliśmy dwa motocykle (Suzuki GN250), odpowiednie ubrania, kaski i atlas drogowy. Rozpoczynamy nowy rozdział naszej podróży.

Pomysł.

     Myśl o przejechaniu Nowej Zelandii na motocyklach narodziła się w naszych głowach na kilka miesięcy przed rozpoczęciem podróży. Nie mieliśmy co prawda prawa jazdy na motocykle, nie umieliśmy nawet na nich jeździć, a w dodatku w Nowej Zelandii obowiązuje ruch lewostronny, ale mimo wszystko pomysł nam się spodobał. Postanowiliśmy więc rozpocząć jego realizację.

Przygotowania.

     Kupienie motocykli w Nowej Zelandii jest naprawdę proste. Więc mimo, że słyszeliśmy już wcześniej, że nie będzie z tym problemu to jednak byliśmy pozytywnie zaskoczeni. Wszystko można załatwić w jeden dzień, a właściwie w godzinę. Jeśli kupuje się pojazd u dealera to po zapłaceniu można nim od razu ruszyć w drogę. Wymagane jest tylko zaświadczenie, że pojazd jest dopuszczony do ruchu i rejestracja. Jedno i drugie w tym przypadku załatwia się od ręki. Co ciekawe kiedy zatrzymała nas policja, w ogóle nie pytali o żadne dokumenty motocykli. Zobaczyli tylko nasze prawa jazdy i pouczyli jak mamy nie blokować ruchu na autostradzie. Nasze 70 km/h okazało się za wolne na tutejsze standardy ale obyło się bez mandatu.

     Jednak jeszcze zanim zaczęliśmy jazdę zastanawiała mnie inna rzecz. Nigdy nie miałem wątpliwości, że można się bez problemu spakować na cały rok w jeden plecak. Co więcej od początku byłem przekonany, że można tam nawet zmieścić namiot, śpiwór i karimatę. Nie mogłem jednak pojąć jak cały ten majdan zmieścić na motocyklu. Tymczasem okazuje się to zupełnie łatwe i wykonalne przy pomocy paska zaciskowego i linki z lokalnej Castoramy. Co więcej jazda z dużym plecakiem na tyle siedzenia jest wygodniejsza niż bez, bo można się po prostu o niego oprzeć.

Ruszyliśmy.

     Jak się okazało jeżdżenie po lewej stronie to nie problem, ale pewnie w dużej mierze dlatego, że ulice i drogi są świetnie opisane i oznaczone. Wszędzie są ronda, nie ma skomplikowanych skrzyżowań, zasady są logiczne.

     Na motocyklach udało nam się już zarówno zgrzać jak i zmarznąć. Gdy świeci słońce, człowiek poci się w grubych ubraniach. Gdy słońce zajdzie, przy zawrotnej prędkości 70 km/h, braku kalesonów i w przykrótkich spodniach robi się zimno. Na szczęście pierwszy taki chłodny dzień trafił się dopiero po tygodniu jazdy więc nie możemy narzekać. Jak powiedział jeden z naszych gospodarzy, wybraliśmy sobie na podróż najładniejszą jesień od trzydziestu lat.

     Na początku Nowa Zelandia nie robiła na nas wielkiego wrażenia. Zarówno natura jak i architektura wyglądają jak taka spokojniejsza, pustawa Anglia. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że zmieniło się to dopiero na wyspie południowej. Ruch na drogach prawie zaniknął, a jak ktoś nas mija to częściej są to turyści campervanem niż miejscowi sportowym autem. Zmienił się też krajobraz, zrobiło się dużo ładniej i ciekawiej. Mamy więc wreszcie frajdę z jechania naszymi 250-tkami.

     To co robi różnicę to ludzie. Są niewiarygodnie mili, otwarci i bezproblemowi. Podobnie było w Ameryce Południowej i na Tahiti, ale Nowozelandczycy biją wszystkich na głowę.

     Tak więc rozpoczęcie zwiedzania Nowej Zelandii na dwóch kółkach było łatwe. Mamy nadzieję, że równie łatwo i przyjemnie przyjdzie nam przejechać w ten sposób cały kraj i sprzedać nasze pojazdy. Póki co zapowiada się świetna przygoda.