Są dwa momenty kiedy można poczuć się naprawdę niepewnie. Najpierw gdy widzi się pierwszego rekina tuż obok siebie. Drugi raz gdy kilkanaście rekinów pływa dookoła robiąc coraz mniejsze kółka.
Pływanie z rekinami zawsze wydawało mi się zajęciem raczej abstrakcyjnym, zarezerwowanym wyłącznie dla lekko zwariowanych miłośników gatunku albo szukających ekstremalnych przeżyć szaleńców. Tak czy inaczej było z pewnością poza zasięgiem zwykłego człowieka i nie widniało na liście wakacyjnych atrakcji nad morzem.
Kiedy rekiny pływają sobie kilka metrów ode mnie na początku wydaje mi się to tak nierealne, że nawet nie czuję strachu. Krążą sobie w pewnej odległości nie specjalnie przejmując się ludźmi. O ile oczywiście ktoś nie trzyma w ręku kawałka zdechłej ryby. Wtedy zaczynają się wyraźnie interesować.
W wielu miejscach na świecie można pływać z delfinami lub, jeśli jest akurat na to dobry moment, z wielorybami ale o pływaniu z rekinami usłyszałem dopiero na Tahiti. Zdziwiło mnie kiedy dowiedziałem się, że można to bez problemu tutaj zrobić. Co więcej organizowane są wycieczki z karmieniem płaszczek i rekinów. Dzikich. Wolnych. W oceanie.
Kiedy już oswoiłem się z obecnością rekinów skupiłem się bardziej na ich oglądaniu i robieniu zdjęć. Miałem nawet taki moment, że pomyślałem, że można by ich dotknąć. Przepływają naprawdę blisko, na wyciagnięcie ręki. W wodzie jest ich tak dużo, że nie sposób wszystkich kontrolować wzrokiem. Co chwila, któryś pojawia się nagle z lewej lub z prawej strony. Szczególnie osobliwie czułem się gdy któryś rekin płynął prosto na mnie i dopiero w odległości jakiś dwóch metrów zmieniał kierunek. Szybko wracało mi wtedy poczucie respektu dla tych stworzeń.
Wycieczka najczęściej wygląd tak, że kilka osób wypływa małą łódką z przewodnikiem, który ma ze sobą przysmaki dla płaszczek i rekinów. Zwierzęta są już przyzwyczajone do łatwego łupu więc dość szybko pojawiają się w stałym miejscu, na płyciźnie, kilkaset metrów od brzegu. Przewodnik zanurza jedzenie w wodzie żeby je zwabić. Płaszczki podpływają tak blisko, że można je głaskać, sprawiają wrażenie jakby obwąchiwały człowieka w poszukiwaniu jedzenia. Ciała mają nabite, gąbczaste i szorstkie. Karmienie rekinów odbywa się tutaj od lat i nigdy nie było żadnego wypadku.
Na spotkanie rekinów nie trzeba jechać z wycieczką. Można wybrać się tam samemu, kajakiem, bez przewodnika. Nikt nie sprawdza kto pływa z rekinami, nikt tego nie kontroluje. Zdaniem miejscowych jest to zupełnie bezpieczne. Rzeczywiście nie czuć strachu, choć czasem można się poczuć nieswojo. Najdziwniejsze były dla mnie dwa momenty. Pierwszy kiedy rekiny się pojawiają i uświadamiam sobie, że nie jestem w żadnym akwarium, że nie ma żadnej szyby, że półtorametrowe, a czasem i większe rekiny pływają obok. Drugi kiedy po jakimś czasie ich obecności zaczynam się z nimi oswajać. Mam ochotę machnąć ręką żeby popłynęły gdzieś dalej kiedy kręcą mi się pod nogami.
Karmienie rekinów choć wzbudza kontrowersje jest tutaj na Moorei (wyspa obok Tahiti) codziennością, kolejną atrakcją turystyczną, ciekawostką.
Dla mnie było to zdecydowanie jedno z ciekawszych przeżyć w tej podróży. Na tyle niezwykłe, że na drugi dzień popłynęliśmy tam znowu.