powrót
21.02.2013

Rowerowa Droga Śmierci

Gotowi_do_zjazdu_
Gotowi do zjazdu.

     Jazda na rowerze w dół wcale nie musi być prosta. Szczególnie jeśli zjeżdża się po kamieniach stromą i krętą Drogą Śmierci.

     Od początku wyprawy do Boliwii wiedzieliśmy, że chcemy przejechać rowerami tę słynną liczącą 63 km trasę. Wydaje się to dużo ale gdy jedzie się ciągle w dół nie jest to wcale olbrzymi dystans. Dużo większym wyzwaniem są serpentyny, zakręty, kamienie, wodospady i inne przeszkody leżące na drodze, którą trzeba pokonywać co chwilę hamując, żeby wytracić prędkość. Chwila nieuwagi i można się boleśnie potłuc. W najgorszym przypadku można wylecieć z trasy w przepaść. Death Road nosi swoje imię nie przez przypadek. Życie straciło tu piętnastu rowerzystów. W kilku miejscach ustawione są pamiątkowe krzyże. Skutecznie przypominają one żeby za bardzo się nie rozkręcać.

     Moim zdaniem jeśli się uważa to trasa jest bezpieczna, a widoki są niesamowite. Kiedy jedzie się łagodniejszymi fragmentami i nie trzeba cały czas skupiać się na drodze można trochę popatrzeć dookoła na nieco dżunglowy krajobraz. Zmienia się on bardzo w czasie jazdy, bo startuje się z poziomu 4 700 m n.p.m., a kończy na 1 200 m n.p.m. Gęsty las, wielkie kolorowe motyle i wycięty w zboczu góry szlak, przez który przeskakują małe wodospady. Wszystko to razem wygląda jak z podróżniczych książek o poszukiwaniu El Dorado.

     Wyprawę rowerową Drogą Śmierci najłatwiej zrobić z jedną z agencji w La Paz. Trasa jest zawsze ta sama, a ceny różnią się niewiele. W ramach wyposażenia, oprócz roweru, dostaliśmy kaski, rękawiczki, strój i ochraniacze. Wszystko co prawda w średnim stanie ale na jeden zjazd wystarczy. W cenę wliczony jest obiad w hotelu na koniec zjazdu. Można też skorzystać z prysznica, a nawet posiedzieć nad basenem. Przygoda nie jest droga, a można poczuć trochę adrenaliny. Polecamy.