powrót
09.02.2013

Nie ma to jak kanapa

Wycieczka_w_g_ry_z_naszym_gospodarzem_uquia_argentyna_
Wycieczka w góry z naszym gospodarzem. Tak poznajemy miejsca, do których nigdy sami byśmy nie trafili.

     Post o couchusurfingu czyli spaniu na kanapie u miejscowych, zacząłem pisać już w Kurytybie, a więc na początku naszej wyprawy i przygody z „couchem”. Potem zapisałem moje przemyślenia po miesiącu podróżowania i spania u innych ludzi. Publikuję go dopiero po ponad dwóch miesiącach, bo chciałem zebrać trochę więcej doświadczeń. Oto jak zmieniały się, lub też nie, moje odczucia.

Pierwsze wrażenia.

     Wybierając się do Boicucanga pod Sao Paulo zupełnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Miejsce położone gdzieś daleko, dojechać do niego ciężko, a wrócić będzie jeszcze trudniej. Mieliśmy do wyboru zaproszenie od Cinti do położonego na wybrzeżu malutkiego miasteczka lub do Sao Paulo. Ponieważ po Rio mieliśmy dosyć dużego miasta zaryzykowaliśmy opcję pierwszą czyli wypad nad morze. Opłaciło się.

     Na miejscu znaleźliśmy cudowne, ciche i spokojne miasteczko, obszerny dom i miłych ludzi. Dokładnie to czego potrzebowaliśmy po Rio de Janeiro. Spotkaliśmy tutaj parę Holendrów, którzy trzy tygodnie wcześniej ruszyli w swoją podróż dookoła świata.

     To jest jedna z największych zalet couchsurfingu. Poznajesz ludzi, którzy podróżują, są otwarci, ciekawi świata, wyluzowani i bezproblemowi. Chętnie dzielą sie swoimi doświadczeniami, chętnie pomagają, chętnie opowiadają o danym miejscu. W Rio mieszkaliśmy u Charlesa i Aline. On jest Kanadyjczykiem, ona Brazylijką. Oboje studiują w Rio. On muzykę, ona biologię. To też bardzo mi się podoba. Poznaję ludzi, którzy robią różne rzeczy. Zajmują się w życiu czymś zupełnie innym niż my. Mają inne spojrzenie i inne refleksje. Dla mnie poznanie choćby kawałka codziennego życia ludzi w danym miejscu jest zawsze bardzo ciekawe i cenne. To jedna z najlepszych stron podróży.

Podróżujemy już prawie cztery tygodnie.

     Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na hostel. Jesteśmy w Puerto Madryn i planujemy zwiedzanie Półwyspu Valdez. Jak dotąd korzystaliśmy tylko z couchsurfingu lub uprzejmości znajomych (Kurytyba). Mam wrażenie, że każde kolejne doświadczenie z „couchem” jest lepsze. A kiedy wydaje się, że nie można już spotkać ludzi bardziej gościnnych, otwartych i serdecznych trafia się na kogoś takiego jak Alejandra i Alberto. Przyjechaliśmy do nich przed Świętami Bożego Narodzenia. Planowaliśmy zatrzymać się w Bahia Blanca jedną, może dwie noce i jechać dalej na południe. Zostaliśmy pięć dni. Nasi gospodarze okazali się tak gościnni, hojni i ciekawi świata, że cały czas jaki z nimi spędziliśmy był po prostu świetny. Od przedwigilijnego koncertu lokalnego chóru, przez wspólne przygotowanie asado, naukę picia mate i wycieczkę w góry, po wigilijny wieczór i długie rozmowy o zwiedzaniu Argentyny i Europy. To u nich poznaliśmy zwyczaje Argentyńczyków. Zobaczyliśmy jak spędzają święta lub zwykły weekend. Co jedzą, co myślą o świecie i o własnym kraju, jaką mają mentalność. Upiekliśmy razem chleb i spróbowaliśmy większości tradycyjnych dań argentyńskich.

     Bardzo lubię hostele. Jest w nich przeważnie świetny klimat, ludzie z różnych krajów, otwarci, bezproblemowi, uprzejmi i uśmiechnięci. Ciekawi świata i chętnie dzielący się doświadczeniami. W hostelu nie ma luksusów ale jest atmosfera.

     Jednak to czego doświadczam nocując u zwykłych ludzi jest bezcenne. Nigdy nie zrozumiałbym tyle o Argentyńczykach gdybym nie pomieszkał z nimi w ich domach, nie robił z nimi zakupów, nie przygotowywał posiłków, nie spędzał razem wolnego czasu. Dzięki tym kilku osobom, które poznałem, i które pokazały mi trochę swojego życia w Argentynie, mam wrażenie, że trochę więcej zrozumiałem o tym kraju. Bardzo to lubię.

Po dwóch miesiącach.

     Przejechaliśmy Chile od Osorno do Atakamy tylko nocując u ludzi. Dopiero w San Pedro nocujemy w hostelu bo to malutka miejscowość turystyczna i na „coucha” nie ma co liczyć. Choć wydawało się, że po Argentynie trudno będzie nas zdziwić, to jednak właśnie tu w Chile poznaliśmy ludzi, których otwartość znów nas zaskoczyła. Jacquline, Cristian i pozostali są po prostu świetnymi osobami, które pokazały nam najlepszą stronę miast, w których mieszkają, i sprawiły, że czuliśmy się w nich doskonale. Niedługo wracamy do Argentyny, a potem spróbujemy znaleźć wolną kanapę w Boliwii i Peru. Nie wiem jakie będą nasze kolejne doświadczenia z couchsurfingiem, oby jak najlepsze, ale jak na razie jestem zachwycony.