powrót
07.02.2013

Quebrady i San Salvador de Jujuy

Kolory_natury_
Kolory natury

     Nasz ostatni etap podróży po Argentynie wypadł w północno-zachodniej części tego kraju. Odwiedziliśmy Saltę, San Salvador de Jujuy oraz kilka malutkich miejscowości leżących na trasie do Boliwii. Główną atrakcją okolicy są przepiękne quebrady.

     Owym quebradom najbliżej do swego rodzaju wąwozów lub małych kanionów, bo przypominają taką właśnie rzeźbę terenu ale mają swoją specyfikę. Po pierwsze skały są kolorowe i nie mam tu na myśli jednego czy dwóch kolorów. Są naprawdę kolorowe. W Purmamarce ściana góry ma siedem różnych barw. Gdzie indziej też nie brakuje różnych odcieni czerwieni, brązu, żółci czy seledynu. Po drugie skały mają niesamowite kształty. Wyglądają jakby nagle wystrzeliły spod ziemi (właściwie to pewnie tak właśnie było), w dodatku nie prosto do góry ale pod kątem. Przez to ułożone są jakby na boku co widać po tym, że kolejne warstwy (różnych barw) nie są równolegle do ziemi tylko idą ukośnie. Po trzecie część gór jest porośnięta drzewami, a część (właśnie ta, która wystrzeliła spod ziemi) jest najczęściej goła. Daje to malowniczy kontrast zielonej ściany lasu i kolorowych, nagich skał.

     Wszystko to razem tworzy piękną kompozycję, na którą można patrzeć godzinami. A że góry tutaj nie są wysokie można też po nich pochodzić podziwiając kolorowe zjawisko z bliska. Nigdy nie widziałem takich skał. Nie przez przypadek są na liście UNESCO. W moim małym rankingu to miejsce jest na pewno w pierwszej piątce Ameryki Południowej. Póki co przynajmniej.

     Quebrady oglądaliśmy w kilku miejscowościach: Purmamarce (zdecydowanie najlepsze widoki), Tilcarze, Uquii i Humahuace. Gdyby ktoś się tu wybierał to wszędzie łatwo dojechać lokalnymi busami z Jujuy. Można też spróbować łapać stopa (nam się udało).

     Samo miasto Jujuy nie jest specjalnie ciekawe. Jakieś takie chaotyczne, szaro-bure, zdezelowane. Mieliśmy tutaj jednak duże szczęście do ludzi, których spotkaliśmy. U naszego gospodarza (z couchsurfingu), u którego spaliśmy trzy noce, ostatniego wieczoru miało miejsce spotkanie rodzinne. Na kolacji pojawili się jego rodzice (pochodzenia japońskiego – tata i syryjskiego – mama) i bracia. Jeden z żoną, córką i dwójką synów. Atmosfera była miła, jedzenie smaczne, a na koniec odbył się mały koncert. Trójka dzieciaków grała na gitarze, bębnie i tradycyjnym instrumencie argentyńskim (przypominającym małą gitarę). Dzieciaki w wieku 8, 10 i 11 lat były tak zaangażowane w grę i sprawiało im to taką frajdę, że nie chciały skończyć. Kiedy ich tata zdecydował, że jednak już dość robienia hałasu były ewidentnie zawiedzione. My też, bo był to przeuroczy występ.  Babcia maluchów zaczęła nas zapraszać nazajutrz do siebie, żebyśmy mogli jeszcze posłuchać jak grają wnuczki ale następnego dnia wyjeżdżaliśmy na północ więc musieliśmy odmówić.

     Tak więc mimo, że sam Jujuy nie jest miejscem zbyt ciekawmy wyjeżdżaliśmy stąd pełni bardzo pozytywnych wrażeń.