Bariloche kojarzyć mi się będzie z jeziorami i nartami. Choć jedno z drugim nie idzie w parze. Miasteczko – zasobne, eleganckie, turystyczne i góralskie – jest najważniejszym w Argentynie ośrodkiem sportów zimowych.
Spodziewaliśmy się raczej żaglówek i tłumów na plaży, jednak woda w jeziorze jest tak zimna, że nikt nie wchodzi do niej bez pianki, nawet latem. Tymczasem Bariloche pełne jest dobrych hoteli oraz sklepów ze sprzętem narciarskim i snowboardowym. Do tego architekturą trochę przypomina Austrię, a trochę Szwajcarię więc czuliśmy się tutaj jak w Alpach. Tylko pogoda nie taka, zamiast śniegu i mrozu, słońce i 30 stopni.
Korzystając z tej pogody wybraliśmy się na jeden dzień do San Martin de los Andes. Miejscowości również uroczej w sensie turystycznym, wręcz pocztówkowej. Jednak atrakcją wycieczki nie jest sam kurort ale Parki Narodowe Lanin i Nahuel Huapi, przez które jedzie się z Bariloche do San Martin. Po drodze mija się piękne jeziora położone wśród gór i lasów. Niektóre widoki są naprawdę śliczne. W ramach wycieczki odwiedza się jeszcze jeden kurort, Villa de la Langostura, ale jest to po prostu kolejne ładniutkie, turystyczne miasteczko pełne hoteli i restauracji. Krainę siedmiu jezior (Siete Lagos) można obejrzeć w jeden dzień lub rozłożyć to sobie na kilka dni nocując po drodze na pięknie położonych kempingach. Trochę przypominały one kempingi przy fiordach w Norwegii.
Popularną atrakcją w Bariloche jest jazda konna. Na obrzeżach miasta są piękne tereny i nie brakuje stadnin i ośrodków jeździeckich. Marta oczywiście nie mogła przepuścić takiej okazji i wybrała się na przejażdżkę wierzchem w stajni Tom Wesley. Ja w tym czasie mogłem poleżeć sobie na trawie i popatrzyć w niebo, przez które od czasu do czasu, gdzieś wysoko przelatywały wielkie ptaki, które nie machały skrzydłami. Może były to kondory, których nie udało się zobaczyć w El Chalten.
Tym razem w ramach couchsurfingu zatrzymaliśmy się u Jose, który nauczył nas robić empanady. Nie jest to wcale takie proste. Odpowiednie przygotowanie farszu i ciasta wymaga cierpliwości i nieco wiedzy. Samo sklejanie i pieczenie to już banał. A efekt jest genialny, empanady w stylu tucumańskim, bo właśnie z Tucuman pochodzi Jose, były pyszne.
Bariloche jest jednym z punktów obowiązkowych podczas zwiedzania Argentyny. My spędziliśmy tutaj właściwie tylko dwa i pół dnia ale uważam, że to zupełnie wystarczy. Chyba, że ktoś chciałby się tutaj wybrać na narty. Wtedy to co innego.