powrót
14.01.2013

Nad jeziorem w El Bolson

Jezioro_s_o_ce_i_o_nie_one_szczytu_w_tle_el_bolson_
Lago Puelo. El Bolson.

     El Bolson to miejscowość bez blichtru, niewielka, rodzinna, bardzo lubiana przez backpackersów, hipisów i różnego rodzaju alternatywę. Znajduje się w dodatku w niecce między wyżej położonymi terenami przez co ma specyficzny, delikatny i ciepły klimat. Jest tu bardzo zielono.

     Zatrzymaliśmy się tutaj u taty dziewczyny poznanej w Buenos Aires kiedy byliśmy tam przed trzema tygodniami. Adrian ponieważ uczy muzyki w lokalnej szkole, miał właśnie wakacje więc spędziliśmy trochę czasu razem. Wybraliśmy się nad Lago Puelo, taka niedzielna wycieczka nad jezioro. Woda była zimna ale krystalicznie czysta, a widok na ośnieżone szczyty po prostu przepiękny. Pływanie w jeziorze jest miłe. Woda jest spokojna, nie ma fal jak w morzu, jest czysto i przejrzyście, no i przede wszystkim, woda nie jest słona. Nawet jak się jej trochę niechcący napijesz, nic nie szkodzi. Wypad nad jezioro odbyliśmy 30-letnim Fordem Falcon, który, zdaniem właściciela, jest niezawodny. Ma tylko jedną wadę, silnik o pojemności 3,6 litra, który pali strasznie dużo paliwa. Przy okazji biwaku nad jeziorem nie mogło zabraknąć mate. Nasi gospodarze, jak to Argentyńczycy, zabrali termos oraz ulubione ziółka i po opalaniu się i pływaniu przygotowali napój. Oczywiście, jako że jest to zawsze wydarzenie socjalne, zostaliśmy mate poczęstowani. Przy okazji zostaliśmy też wyedukowani, że nie należy za każdym razem dziękować kiedy otrzyma się mate do picia, bo słowo dziękuję oznacza, że już więcej nie chcesz.

     Jednego wieczoru poszliśmy razem do baru tango, gdzie Marta mogła spróbować swoich pierwszych kroków w tym tańcu. Zaś na koniec pobytu zostaliśmy ugoszczeni tradycyjnym asado czyli argentyńskim grillem. Mimo, że asado to tradycja dosyć spójna to jednak każdy przygotowuje je nieco na swój sposób. Jeden tylko soli mięso, inny zawsze doprawia ostrą papryką lub czosnkiem. Jedni robią tylko żeberka inni kiełbaski, lokalną kaszanką, golonkę. Tym razem i my dorzuciliśmy swoje trzy grosze i na parilli (czyli ruszcie) wylądował kurczak i ziemniaki. Na początku miałem wrażenie, że gospodarze dziwnie się patrzą na takie brewerie w ramach asado ale potem zajadali ze smakiem razem z nami. Więc wyszło w porządku.