powrót
11.01.2013

Szczęście w podróży, czyli nie ma tego złego...

Troch_szcz_cia_zawsze_si_przyda_
Trochę szczęścia zawsze się przyda.

     Jak się okazuje z łapaniem stopa to nie jest zawsze tak tylko z górki. Tym razem postanowiliśmy pojechać za darmo z El Chalten na północ w kierunku Bariloche.

     Postaliśmy dłuższy czas na wyjeździe z El Chalten ale nikt nie chciał się zatrzymać. Za to chętnych na darmowy transport przybywało. Toteż za niewielką opłatę zabraliśmy się 100 km do głównej drogi (słynnej Ruta 40, tam przecież będzie łatwo coś złapać) z Jeremim – Francuzem jeżdżącym po Argentynie 30-letnim Volkswagenem T2.

     Na Ruta 40 było dużo słońca, silny wiatr (to połączenie zaowocowało u nas narciarską opalenizną) oraz absolutny brak samochodów. Po kilku godzinach na słońcu i wietrze pojechaliśmy w końcu 200 km… na południe. Zabrał nas przemiły taksówkarz (swoją drogą złapać taksówkarza na stopa to jest jakieś osiągnięcie), który po drodze opowiadał nam o lokalnych estanciach oraz zwierzętach występujących w okolicy i różnych swoich przypadkach życiowych. Tak trafiliśmy z powrotem do El Calafate czyli nasz bilans z autostopu na ten dzień to minus 200 km. Pojechaliśmy od razu na terminal żeby tym razem na pewno (czyli busem) udać się na północ. Okazało się jednak, że wolne miejsca są „na za dwa dni”. Klapa. Co było robić, znaleźliśmy tani hostel i poszliśmy spać.

     Hostel okazał się miły i dosyć pusty, a po ogrodzie chodziły jakieś przedziwne ptaki o długich dziobach i żółtych szyjach. I tak posiedzieliśmy sobie znowu w El Calafate, ugotowaliśmy pyszne obiadki, pooglądaliśmy ptaki i przyjemnie spędziliśmy czas. Może tak już jest w podróży, że kiedy człowiek nigdzie się nie spieszy, nie szuka żadnych wycieczek na lodowiec albo w góry i może po prostu w danym miejscu być, czuje się relaksowany i wypoczywa. Naprawdę nic nie musi. Powrót do El Calafate nie okazał się wcale taki zły. Jednak nie ma tego złego.