…i nie zbankrutować – tak właściwie powinno brzmieć to pytanie. W końcu Islandia to jedno z najdroższych państw, a w porównaniu z Polską ceny są kilkukrotnie wyższe. Nawet te w znanym dyskoncie Bonus, z różową świnką w logo. Pytanie więc czy da się Islandię zwiedzić na własną rękę i budżetowo?
Na szczęście się da. Przede wszystkim od kilku lat na wyspę można tanio polecieć. Z Polski połączenia oferują linie Wizzair oraz WOW (linie islandzkie) ale można też poszukać opcji z Berlina lub Londynu. Tani bilet lotniczy oznacza, że odpada przeważnie największy koszt wyprawy. Oczywiście na samej wyspie trzeba się jakoś przemieszczać i tu najlepszą opcją jest wg nas wynajem samochodu. Jest drogo ale i tak jest to tańsze rozwiązanie niż kupowanie zorganizowanych wycieczek, żeby zobaczyć poszczególne atrakcje. Pojawia się tylko pytanie, czy wystarczy zwykłe auto czy koniecznie musi to być 4x4? Wszystko zależy od tego co chcecie zobaczyć. Zdecydowaną większość miejsc, w tym lagunę lodowcową, liczne wodospady, klify, czarne plaże, jezioro Myvatn czy atrakcje w ramach tzw. Golden Circle odwiedzicie dysponując zwykłym autem. Jeśli planujecie zapuszczać się nieznane zakątki wyspy lub wiecie, że na pewno pojedziecie do Landmannalaugar lub Thorsmork to potrzebujecie 4x4. Dobra wiadomość jest taka, że trasy 4x4 są dobrze oznaczone i nawet jadąc zwykłym autem, jeśli tylko będziecie respektować znaki, nie wpakujecie się w kłopoty. Dodamy jeszcze, że po wyspie jeździ się łatwo i bezpiecznie, a zgubić się praktycznie nie sposób.
Własny transport ma jeszcze tę zaletę, że łatwo dojedziecie do kempingu czyli najtańszego noclegu na Islandii. Kiedy odwiedzaliśmy Islandię można było też rozbić namiot prawie gdzie się chce. To „prawie” dotyczyło parków narodowych i terenów prywatnych, poza nimi można było spać spokojnie. Jednak z tego co słyszeliśmy ma się to zmienić w 2018 roku, więc jeśli planujecie spanie na dziko to sprawdźcie przed wyjazdem aktualne przepisy. My decydowaliśmy się najczęściej na kemping, gdzie za niewielką cenę przeważnie było miejsce pod dachem na przygotowanie jedzenia oraz łazienka. Na Islandii nawet latem potrafi być zimno i wietrznie, szczególnie w północnej części. Wówczas takie schronienie gdzie można się zagrzać i napić gorącej herbaty bardzo się przydaje. Na kempingu można też po prostu poznać innych podróżujących i dowiedzieć się od nich co warto zobaczyć, gdzie pojechać. Często takie przygodnie spotkane osoby wiedzą gdzie jest gorące źródełko, którędy podejść do wodospadu albo do lodowca. Taka wiedza jest wiele warta, szczególnie jeśli chcemy wyspę zwiedzać na własną rękę. Dla tych, którzy szukają nieco więcej wygody pozostają hostele czy Airbnb lub Couchsurfing. Sami skorzystaliśmy z gościny u ludzi w Reykjaviku i dzięki temu lepiej poznaliśmy stolicę Islandii. Zatrzymaliśmy się też raz w hostelu w Akureyri (Akureyri Backpackers) bo potrzebowaliśmy się wyspać w miejscu gdzie nie wieje non stop. Hostel polecamy.
Mając transport i noclegi musicie już tylko zadbać o to żeby nie chodzić głodni. Jeśli nie chcecie wydać majątku na jedzenie w barach (o restauracjach nie wspominając) to zostaje przygotowanie posiłków samemu. Opcja oszczędna to zakupy we wspomnianym dyskoncie Bonus. Tak na marginesie, w islandzkich sklepach znajdziecie kilka produktów z Polski, m.in. wafelek w czekoladzie Prince Polo, który Islandczycy uważają na produkt lokalny, a którego historia jest dość ciekawa. Ponoć po wojnie, wyrobów czekoladowych nie wolno było importować na Islandię, ale ktoś sprytnie zadeklarował w oficjalnych dokumentach, że wafelek to… biszkopt więc zakaz go nie obejmował. Jako jedyny zagraniczny łakoć na wyspie był bezkonkurencyjny i tak jest do dziś.
Ale wracając do posiłków. To co kupicie najłatwiej przygotować na kempingu. Warto zabrać ze sobą palnik bo na miejscu zapłacicie za niego bardzo drogo. Bez problemu kupicie za to, na niemal każdej stacji benzynowej, butlę z gazem. Często też można skorzystać z butli zostawionych na kempingu przez poprzedników, którzy już ich nie potrzebowali i zostawili przez wylotem z wyspy. W czasie zwiedzania, w wielu miejscach znajdziecie też stoły piknikowe. Jest to przyjemny sposób na posiłek, bo jedząc można cieszyć się dziką, surową przyrodą wyspy. Ale jest pewien haczyk. Na Islandii prawie zawsze wieje, czasem mniej, czasem bardziej, ale wieje. Dlatego jedzenie na otwartej przestrzeni wymaga trochę refleksu, inaczej wasz talerzyk z kanapką może pofrunąć np. do oceanu. A jak już bardzo znudzi wam się własna kuchnia możecie spróbować islandzkich przysmaków, jak np. sfermentowanego rekina lub słynnych na całą wyspę hot dogów w Reykjaviku.
Na koniec dodamy, że choć Islandia staje się miejscem coraz bardziej turystycznym to nadal nie spotkacie tam wielu osób. Na powierzchni nieco ponad 100 tys. km² (a więc ok. 1/3 Polski) mieszka ledwie 330 tys. ludzi. Większość wyspy jest po prostu pusta, czemu trudno się dziwić skoro np. aż 10% stanowią lodowce, z gigantem Vatnajökull na czele. Co ciekawe rosnąca liczba turystów nie jest wcale powodem do radości dla samych Islandczyków. Prawdziwe oblężenie przeżyli w 2014 roku kiedy to na wyspę przybyła rekordowa liczba zagranicznych zwiedzających. W hotelach zabrakło miejsca, a niektórzy, obdarzeni żyłką do interesów, wyspiarze poczuli szansę na duży zysk. Planowali wybudowanie nowych hoteli i miejsc noclegowych, aby obsłużyć nadciągające tłumy. Jednak się przeliczyli, gdyż mieszkańcy Reykjaviku powiedzieli „nie”. Stwierdzili, że nie chcą więcej hoteli, które będą zasłaniać widok na ocean.
A jest na co patrzeć. Wyspa oferuje niesamowite widoki i niespotykaną różnorodność natury. Od gejzerów, wulkanów i jaskiń, po wodospady, fiordy, lodowce, góry, klify i plaże. Można też zobaczyć maskonury, wieloryby oraz przepiękne islandzkie konie. Które z tych miejsc trzeba zobaczyć koniecznie? O tym napiszemy w kolejnym poście.