powrót
06.07.2016

CHINY W PIĘCIU SMAKACH

Img_7558_2_small
Mała uczta w Kunming.

     Przyprawa chińska „pięć smaków” to jeden z charakterystycznych elementów bardzo różnorodnej i często zaskakującej kuchni chińskiej. Podczas kilku tygodni w Państwie Środka mieliśmy wiele okazji żeby spróbować tej kuchni w oryginalnym wydaniu. Oto nasze, subiektywne pięć smaków Chiny.

Pierogi

     Tak jak udany dzień zaczyna się od dobrego śniadania, tak opis kuchni chińskiej powinniśmy zacząć od pierogów. Jeśli ktoś w Was myślał, że pierogi to polska specjalność to niestety, delikatnie mówiąc, niezupełnie. Pierogarnie występują bowiem w Chinach na każdym rogu, a pierogi są tam przyrządzane na parze w specjalnych, najczęściej bambusowych, naczyniach. Powszechnie występują dwa kształty pierogów: klasyczne półksiężyce z warkoczem od zlepiania (tak jak u nas) lub okrągłe, zakręcone na samej górze, przypominające malutką sakiewkę. Choć dla nas pierogi to danie obiadowe, to w Chinach jedliśmy je o każdej porze dnia, najczęściej rano. A najsmaczniejsze pierożki zjedliśmy w Chengdu, ponieważ zaprowadzili nas na nie znajomi Chińczycy. Oczywiście też cena była od razu inna, czyli dwa razy niższa, niż kiedy kupowaliśmy my, turyści.

Chili

     Podstawowym dodatkiem do pierożków jest sos sojowy i poszatkowane chili. W każdej restauracji, lub w małym ulicznym barze, na stolikach stały niewielkie miseczki z tą drobno posiekaną przyprawą. Można było do woli dodawać ją do zamówionych potraw, choć dla nas często nie było takiej potrzeby, bo serwowane dania były już dostatecznie pikantne. Była to dla nas niespodzianka, bo chili, i w ogóle pikantna kuchnia, kojarzyła nam się z Meksykiem, Indiami czy Tajlandią. Jak się jednak okazało najostrzejsze potrawy, jakie w życiu jedliśmy, zaserwowali nam w chińskim Syczuanie.

Korzeń lotosu

     Syczuan w ogóle polecano nam, jako najlepsze miejsce, gdzie zadbamy o podniebienie, ale najsmaczniejszą potrawę zjedliśmy w Pekinie. Było to danie, którego podstawowym składnikiem był korzeń lotosu. Duże, podziurkowane plastry usmażone na chrupiąco i mocno przyprawione (m.in. chili) smakowały doskonale. Nigdy wcześniej nie jedliśmy czegoś podobnego. Jak się później dowiedzieliśmy korzeń, łodygi i nasiona lotosu to popularne składniki w daniach chińskiej kuchni, ale sami nie wpadlibyśmy na pomysł żeby zamówić taką potrawę. Tu znów przydały się nowo zawarte znajomości – tym razem w rolę kulinarnych przewodników wcielili się nasi gospodarze z Couchsurfingu.

     Skoro jesteśmy przy daniach obiadowych to warto tu opisać jeszcze jedną chińską kulinarną ciekawostkę, choć nie łączy się ona bezpośrednio z żadnym ze smaków. Otóż naszą ulubioną opcją na zapełnienie żołądka były knajpy z „szafą”. Polegało to na tym, że w restauracji znajdowała się wielka chłodnicza szafa, w której na półkach leżało mięso, warzywa, grzyby i inne składniki, których często nie byliśmy w stanie rozpoznać. Pokazywało się palcem na co ma się ochotę i kucharze szybciutko przygotowywali danie na wielkich patelniach lub wokach. Obiad serwowany był z dzbankiem zielonej herbaty. A dlaczego tak nam się tam podobało? Z prostego powodu. W klasycznej restauracji nic nie umieliśmy zamówić i musieliśmy patrzyć innym gościom w talerze żeby coś wybrać, na zasadzie „poproszę to samo”. A w knajpie z „szafą” bez kłopotu można wybrać to, na co się ma ochotę, nie mówiąc słowa po chińsku. Zagadką pozostaje tylko jak to, co wybraliśmy, zostanie przyrządzone. Warto spróbować wytłumaczyć żeby było na „nie ostro”.

Jogurt z mleka jaka.

     Wracając jednak do smaków – ciekawych dań można spróbować nie tylko w Pekinie, Chengdu czy innych miastach, ale też na prowincji. Szczególnie, gdy udamy się w górzyste pustkowia gdzie powszechnym zajęciem jest hodowla jaków. Wówczas prędzej czy później będziemy mogli skosztować czegoś, co przypomina zsiadłe mleko pomieszane z kefirem czyli lokalnego jogurtu z mleka jaka. Można też spróbować burgerów z jaka, ale my zatrzymaliśmy się na nabiale.

     Niejako przy okazji, mogliśmy też zaobserwować pewną kulturowo-kulinarną różnicę między nami a Chińczykami. Otóż w Chinach siorbanie, mlaskanie, bekanie i wydawanie wszelkich dźwięków podczas jedzenia pokazuje, że nam posiłek smakuje. Tak więc, choć dla nas takie zachowanie może być czasem nieco niesmaczne, to u Chińczyków jest komplementem dla kucharza. Przekonaliśmy się o tym najdobitniej będąc w tybetańskich okolicach słynących z „jaczych” jogurtów czyli w Zoige, gdzie wybraliśmy się na obiad do miejscowej knajpy. Przy stoliku obok, kilku miejscowych zajadało się lokalną kuchnią. Bardzo im smakowało, na tyle, że ledwo mogliśmy usłyszeć własną rozmowę pośród głośnych dźwięków kulinarnego zadowolenia.

Kurze łapki

     Ostatni smak to coś, bez czego Chińczycy nie mogliby chyba żyć, a przynajmniej podróżować gdyż przekąska ta towarzyszy im prawie wszędzie, w tym podczas dłuższych podróży np. pociągiem. Są to kurze łapki – grillowane, gotowane, smażone – idealne od obgryzania. Choć wszelkich przekąsek (serwowanych często na ulicznych grillach w formie szaszłyków) jest w Chinach mnóstwo to nic nie może się mierzyć z popularnością kurzych łapek. I choć mieliśmy ku temu wiele okazji to jakoś nie mogliśmy się zdecydować żeby wreszcie ich spróbować. Może następnym razem.

     I na koniec ciekawostka, o której dowiedzieliśmy się w Xi’an, gdzie na obiad ze swoimi chińskimi przyjaciółmi zabrał nas mieszkający tam Polak. Otóż Chińczycy jedzą dania wytrawne i słodkie jednocześnie. Dlatego podczas obiadu na stole pojawiły się od razu słone i słodkie przekąski, główne danie oraz desery. I każdy zagryzał raz jedno, raz drugie. Skoro jednak deser pojawia się na stole od początku to po czym poznać, że uczta dobiega końca? Po tym, że podano owoce.

Smacznego.