Poruszanie się po Chinach wymaga pewnej sprawności organizacyjnej, dlatego uważam, że to nawet dobrze, że trafiliśmy tam pod koniec naszego rocznego podróżowania, a nie na samym początku.
Oczywiście problem nie dotyczy przemieszczania się w największych miastach czy dojazdu do atrakcji turystycznych gdzie można się dogadać po angielsku, a opcji transportu jest do wyboru do koloru. Mam na myśli poruszanie się po terenach odległych, nieturystycznych i, z naszego punktu widzenia, „niepiśmiennych”. To znaczy „piśmiennych” ale po chińsku, co dla nas na jedno wychodzi.
Tak więc gdyby nie wcześniejsze doświadczenia to pewnie w wiele miejsc wcale byśmy nie dotarli, a tak, jakoś sobie poradziliśmy. Prawdziwym odkryciem komunikacyjnym był dla nas w Chinach autostop. W ogóle nie przypuszczaliśmy, że taka opcja podróżowania wchodzi w grę, ale spotkani w Dali Chińczycy poradzili nam żeby spróbować. Nazajutrz stanęliśmy więc na ulicy z kartką, na której widniał napis Lijiang – oczywiście w wersji „krzaczkowej”. I rozpoczęła się nasza przygoda.
Stanęliśmy na ulicy w Dali i pierwszy zatrzymał się autobus. To, że autobus może „zabrać” autostopowiczów nie jest wcale niemożliwe, w Argentynie na przykład złapaliśmy „na stopa” taksówkę. Ten nas jednak nie zabrał ale kierowca autobusu poinformował nas, że mamy karteczkę „do góry nogami”. Dobrze wiedzieć, lepiej trzymać „krzaczki” we właściwą stronę żeby zamiast w Lijiang nie wylądować np. w jakimś Gnaijil. Szczególnie, że jak się potem okazało chiński autostop bywa niemy. Dlaczego niemy? Po prostu często nasi kierowcy nie mówili po angielsku. Toteż po ustaleniu, że nas zawiozą w miejsce opisane na kartce (dlatego jej poprawność była kluczowa) nieraz zapadała cisza, która trwała kilka godzin, aż dotarliśmy do celu. Tak właśnie było z transportem do Lijiang. Miły Chińczyk na każde pytanie odpowiadał yes, yes i zawiózł nas dokładnie pod stare miasto w Lijiang. Pięknie.
Pierwsza udana próba zachęciła nas do dalszego korzystania ze „stopa”. Podróżowaliśmy więc w ten sposób dalej aż do Shangri La, a potem wyruszając z Chengdu na północ. Raz kiedy czekaliśmy na transport z Kanionu Skaczącego Tygrysa do Shangri La, zatrzymała się trzyosobowa rodzinka z psem, zapakowana po sufit. Nie liczyliśmy, że nas wezmą, ale oni przepakowali szybko rzeczy i wzięli psa na kolana, żeby zrobić miejsce dla nas i naszych plecaków. Tak więc nie dość, że mieliśmy podwózkę to jeszcze mogliśmy się pobawić ze szczeniakiem. Innym razem zabrała nas para z Pekinu, która podróżowała po Syczuanie z ojcem. Mówili po angielsku więc szybko złapaliśmy kontakt i na tyle przypadliśmy sobie do gustu, że spędziliśmy razem następne trzy dni jeżdżąc od wioski do wioski i przyglądając się życiu na chińskich pustkowiach. Co ciekawe dla nich te tybetańskie tereny były równie ciekawe i egzotyczne co dla nas.
Nie liczyliśmy ile dokładnie przejechaliśmy w Chinach stopem ale na pewno ponad półtora tysiąca kilometrów. Często byliśmy zaskoczeni jak chętni do pomocy byli Chińczycy. Czasem gdy łapaliśmy stopa w mieście, ktoś podrzucał nas na obrzeża żeby łatwiej było nam złapać okazję. Nigdy nie czekaliśmy dłużej niż 10-15 minut, a im większe odludzie tym szybciej ktoś się zatrzymywał. Zwykle też nasi kierowcy dbali żebyśmy trafili dokładnie tam gdzie chcemy, a nie gdzieś w okolicy. Szukali z nami hostelu lub przebijali się przez korki w godzinach szczytu żeby dowieźć nas na dworzec. No i prawie zawsze na koniec robili sobie z nami zdjęcia. Najwyraźniej byliśmy dla nich sporą atrakcją i zapewne trafiliśmy na niejeden profil jakiegoś chińskiego odpowiednika Facebooka.
Autostop w Chinach? Polecamy!
Do obejrzenia – dwa filmiki z naszej autostopowej podróży po Chinach:
video Łapiemy stopa w Chinach
video Autostopem przez Chiny
Do posłuchania – nasza audycja „Przez Chiny autostopem” na antenie Programu 4 Polskiego Radia:
http://www.polskieradio.pl/10/485/Artykul/1215378,Przez-Chiny-autostopem