back
19.12.2014

W KRAINIE SHANGRI-LA

Img_8035_2_small
Tybetańska Shangri-La.

     Jeszcze przed wyruszeniem w podróż dookoła świata zrobiliśmy sobie listę miejsc, które chcemy zobaczyć nawet jeśli ich odwiedzenie będzie wymagało od nas większego wysiłku i kombinowania. Jednym z nich był Tybet.

     Dlatego też, jak tylko dotarliśmy do Azji zaczęliśmy rozglądać się za dobrym sposobem na zwiedzenie Tybetu na własną rękę możliwie niewysokim kosztem. Pytaliśmy o to spotkanych po drodze podróżników, przeszukaliśmy Internet i sprawdziliśmy opcje oferowane przez chińskie agencje podróży. Jednak to co znaleźliśmy było zdecydowanie zbyt kosztowne i wymagało zwiedzania ze zorganizowaną chińską wycieczką, na co nie chcieliśmy się zgodzić. Po długich przemyśleniach stwierdziliśmy, że jednak poczekamy (nawet kilka lat jeśli będzie trzeba) aż wstęp do Tybetu nie będzie obwarowany nakazami i zakazami, i wtedy wrócimy w tę część świata, by samodzielnie zwiedzić Lhasę i jej okolice.

     Mimo, że odpuściliśmy sobie wjazd na teren administracyjnego Tybetu, nie chcieliśmy rezygnować z poznania tej kultury. Z tego powodu zamiast do Lhasy, pojechaliśmy do, położonej w północnej części prowincji Yunnan, miejscowości Zhongdian funkcjonującej też jako Gyalthang lub Shangri-La. Podobno ta ostatnia nazwa zaczęła obowiązywać ze względów marketingowych jako nawiązanie do mitycznej, szczęśliwej krainy zamieszkałej przez tybetańskich mnichów, którą opisał angielski pisarz James Hilton w książce „Zaginiony horyzont”. Nowa nazwa miała przyciągać turystów, dzięki którym miasteczko miało się szybciej rozwinąć. Trudno nam powiedzieć czy zamierzony efekt został osiągnięty. Za to bez wątpienia możemy potwierdzić, że klimat w Shangri-La jest zdecydowanie tybetański.

     Pierwsze oznaki tybetańskiej kultury widać od razu po wejściu pomiędzy wąskie uliczki tej niewielkiej miejscowości. Są nimi kolorowe sznurki modlitewnych flag zawieszone dosłownie wszędzie. Kolejność kolorów flag na sznurku jest podobno ściśle określona, a każdy z nich symbolizuje jeden z pięciu elementów otaczającego nas świata. Niebieski to niebo lub kosmos, biały to powietrze czy wiatr, czerwony to ogień, zielony to woda, a żółty to ziemia. Według Tybetańczyków balans pomiędzy tymi elementami pozwala na życie w zdrowiu i harmonii. Podobno, wbrew temu co się powszechnie sądzi, flagi te nie są modlitwami skierowanymi do bogów lecz do wszystkich ludzi dookoła. Z tego co zrozumieliśmy Tybetańczycy wierzą, że podmuchy wiatru uderzające w chorągiewki rozprzestrzeniają „dobre słowo” dookoła, więc na każdego, do kogo dotrze taki powiew, spada swego rodzaju błogosławieństwo. Z czasem, kiedy od słońca, deszczu i wiatru, blakną modlitwy zapisane na flagach Tybetańczycy dowieszają nowe sznurki do starych, a koło życia toczy się dalej.

     Drugim tybetańskim elementem również dobrze widocznym w Shangri-La są młynki modlitewne. Zarówno te wielkie, często pięknie udekorowane złotem, umieszczone w świątyniach, jak i te mniejsze, bardziej skromne, które ludzie trzymają w dłoniach i, kręcąc nimi bez przerwy, przechadzają się po mieście. Na każdym młynku jest wyrzeźbiona modlitwa, którą odmawia się właśnie poprzez wprawienie go w ruch (koniecznie zgodnie ze wskazówkami zegara).

     Także ludzie, których spotkaliśmy w Shangri-La wyglądają inaczej niż Chińczycy z Kunming, Chengdu czy Pekinu. Nie jesteśmy specjalistami od mniejszości narodowych, ale to co mogliśmy zaobserwować to zdecydowanie inne rysy twarzy (nam wydawały się bardziej indiańskie niż azjatyckie), ciemniejszy kolor skóry, tradycyjne stroje z długimi rękawami i wspaniała gościnność, którą można było bez problemu rozpoznać mimo bariery językowej.

     W tej położonej na wysokości 3200 m n.p.m. tybetańskiej „krainie szczęśliwości” warto spędzić kilka dni spacerując po małych uliczkach i popijając mleko jaka. Polecamy też zwiedzić, znajdujący się nieopodal, przepiękny tybetański Klasztor Songzanlin z XVII wieku przypominający swoją architekturą Pałac Potala w Lhasie. Mimo, że Shangri-La nie leży na terenie Autonomicznego Regionu Tybetu, jest z pewnością miejscem, gdzie można zetknąć się z tybetańską kulturą jeszcze nie zniszczoną przez wielką turystyczną machinę współczesnych Chin.