Opuszczaliśmy Laos. Zbliżając się do granicy chińskiej spodziewaliśmy się zatłoczonego przejścia, zamieszania, prowizorki. Tymczasem niemal w środku dżungli wyłonił się nowoczesny, przeszklony budynek, przed którym stało kilku żołnierzy.
Weszliśmy do środka przez automatyczne, rozsuwane drzwi. Wilgotny zaduch lasu ustąpił miejsca chłodowi klimatyzowanego pomieszczenia. Spodziewaliśmy się podejrzliwych spojrzeń, dziwnych pytań, niemiłej atmosfery i bałaganu. Ku naszemu zaskoczeniu znaleźliśmy się pośrodku eleganckiego, przestronnego pomieszczenia. Ktoś z obsługi zaprowadził nas do automatu przypominającego bankomat. Wsunęliśmy paszporty i za chwilę wyskoczyły z niego wydrukowane „karty wjazdu”. Uprzejmy pan sprawdził nasze wizy, wbił pieczątki i wskazał wzrokiem trzy guziczki z narysowanymi buźkami, służące do oceny jego pracy. Zamiast pytań i podejrzeń czekały na nas profesjonalizm i nowoczesność. Witamy w świecie made in China.
Nasze wrażenia z laotańsko-chińskiego przejścia granicznego były dopiero początkiem czekających nas niespodzianek. Od pierwszego zetknięcia z Chinami byliśmy zdziwieni tym, jak bardzo są nowoczesne. Jeszcze w konsulacie chińskim w Sydney gdzie ubiegaliśmy się o wizy, byliśmy pod wrażeniem jak profesjonalnie wszystko było zorganizowane. Wtedy wydawało nam się, że to magia Australii tak działa, ale po kilku dniach w Chinach wiedzieliśmy, że to nie był przypadek. Wszystko jest tam przemyślane i poukładane. Nawet ruch na ulicach nie jest tak chaotyczny jak w całej Azji Południowo-Wschodniej. W dodatku, co było miłą niespodzianką, w wielu miejscach jest tam czysto. Ulice są pozamiatane, a sklepy to po prostu błyszczą się w świetle neonów.
Właśnie sklepy i w ogóle konsumpcja to osobny, ciekawy temat. Pierwsze miasto jakie odwiedziliśmy – Jinghong – wyglądało jak wielkie centrum handlowe, z którego zdjęto dach, a do alejek wpuszczono samochody. Składało się bowiem głównie z domów handlowych, sklepików i stoisk, które szczelnie oblepiały każdą ulicę. A Jinghong nie jest dużym miastem, można je właściwie przejść na piechotę. W sporo większym Kunming sklepiki zamieniły się w domy towarowe najdroższych i najbardziej znanych marek, ale i to nie wszystko. Jest tam również zatrzęsienie lokalnych, chińskich produktów sprzedawanych w eleganckich salonach z miłą obsługą i profesjonalną ekspozycją towaru. Jeśli komuś nadal „chińskie” kojarzy się z badziewiem i tandetą z bazaru to nie ma racji. Jeśli komuś nadal wydaje się, że Chiny to tłok, bałagan, bieda i zacofanie to znaczy, że po prostu ostatnio tam nie był.
Chiny dziś to nowoczesność, banki, konsumpcja i beton. Poziom rozwoju nas zaszokował ale może po prostu nie odrobiliśmy pracy domowej i nie dowiedzieliśmy się przed przyjazdem dostatecznie dużo o Państwie Środka. Mieliśmy ze sobą przewodnik z 2002 roku. Jak żartował jeden z poznanych przez nas Chińczyków to już książka historyczna. Miał rację, bowiem korzystanie z tego przewodnika było zajęciem syzyfowym. Tam gdzie na mapie widniał plac znajdowało się wielopoziomowe skrzyżowanie, lotnisko zostało przeniesione na drugą stronę miasta, a hotele i restauracje już dawno zmieniły się w oddziały banków lub sklepy sportowe.
Ponoć chińska gospodarka dostaje zadyszki, firmy chcą przenosić fabryki do Laosu, Kambodży i Wietnamu, bo tam mogą taniej produkować. Kończy się epoka wzrostu oparta na taniej sile roboczej. Jak powiedział nam znajomy Chińczyk-przedsiębiorca, przyszedł czas na budowanie gospodarki wykorzystującej technologię i wiedzę, a nie tylko tanią produkcję.
Jeśli Chińczycy już zdają sobie z tego sprawę to przy ich zorganizowaniu, determinacji i możliwościach mogą szybko zostawić świat w tyle. O ile już tego nie zrobili.