back
05.05.2014

DLA KAŻDEGO COŚ MIŁEGO

Img_7476_2_small
Wat Xieng Thong, Luang Prabang.

     W tej krótkiej podróży przez Laos najwięcej czasu spędziliśmy w Luang Prabang. Jest to miasto, w którym wiekowe świątynie stoją obok współczesnych kawiarni z kilkoma rodzajami kawy latte w menu i wszechobecnym wi-fi. A zbierający dary mnisi mijają się o świcie na ulicy z kończącymi imprezę turystami.

     W tym mieście każdy – zarówno backpackersi jak i rodziny z dziećmi – znajdzie coś dla siebie. Ci, którzy przyjechali trochę się wyciszyć mogą zwiedzić jedną z wielu pięknych, kilkusetletnich świątyń (zwanych tutaj Wat), albo dołączyć do modlitw, na które w ciągu dnia uczęszczają ubrani w pomarańczowe szaty mnisi.

     Miłośnicy spacerów znajdą kilometry tras w samym mieście i w jego okolicy. Fani rowerowych przejażdżek będą zachwyceni, bo ten sposób jest jednym z najlepszych na zwiedzanie tutejszych zaułków i uliczek. Zaś ci, którzy lubują się w tańcu mogą wieczorem obejrzeć pokaz hip-hopowej grupy tanecznej, albo popląsać na jednej z dyskotek na głównej imprezowej ulicy w mieście.

     Tych, dla których najbardziej interesująca jest lokalna kultura, a w szczególności jej tradycyjny aspekt, ucieszy informacja, że w restauracji o nazwie Hive Bar organizowane są regularnie pokazy mody przedstawiające tradycyjne stroje czterdziestu dziewięciu grup etnicznych zamieszkujących Laos (m.in. Hmong, Khmu, Ho, Lahu, czy Akha Pouly). Prezentowane ubiory uszyte są podobno w tradycyjny sposób, modelkami i modelami są lokalne piękności, a cały występ jest bardzo ładnie zaaranżowany z muzyką. Jest to dość ciekawy sposób na powiązanie tradycji z nowoczesnością i pokazuje, że Luang Prabang coraz bardziej otwiera się na turystów.

     Ci, którzy lubią przywieźć sobie z każdego miejsca podróży jakąś pamiątkę też nie będą zawiedzeni. Co wieczór na głównej ulicy miasta, tuż przy murach świątyń wpisanych na listę UNESCO, miejscowi handlarze rozkładają swoje stoiska. Dominuje srebro, jedwabie i wszelkiego rodzaju „rękodzieło”, które jak się dowiedzieliśmy niestety nie zawsze robione jest ręcznie. Za to jedwabne szale, obrusy, sukienki, czy torebki są całkiem porządne i podobno są naprawdę jedwabne.

     Zwiedzanie, zwiedzaniem, ale przecież nie samymi wrażeniami człowiek żyje. Trzeba też coś jeść! Na szczęście i o to w Luang Prabang nietrudno. Smakosze mogą zacząć od owsianki czy naleśników z czekoladą i bananami podawanymi w większości knajp. Śniadanie można popić świeżo wyciskanym sokiem przygotowywanym na naszych oczach w przydrożnym straganie z owocami, na obiad zjeść pierożki, wszelkiego rodzaju nudle, ryż, laotańską zupę czy pizzę, a wieczorem doprawić to wszystko lokalnym jedzeniem z nocnego targu. To ostatnie miejsce serwuje potrawy najbardziej lokalne, ale niestety nie takiej znowu pierwszej świeżości. Na szczęście nie powodujące też skrętu kiszek. My spróbowaliśmy, a co tam – raz się żyje!

     Powyższe sugestie są mocno hasłowe, bo w Luang Prabang spędziliśmy tylko kilka leniwych dni, więc dzielę się tym co w tym krótkim czasie udało mi się zaobserwować. Więcej informacji o zwiedzaniu Laosu znajdziecie na www.tourismlaos.org, www.ecotourismlaos.com, i na profilu FB Visit Luang Prabang, Laos.