powrót
27.03.2014

Sapa - wioska w wietnamskich górach

G_ry_i_tarasy_ry_owe_ma_e
Góry i tarasy ryżowe.

     Wietnamska Sapa to doskonały przykład na to, że kij ma zawsze dwa końce. Miejsce to może bowiem zachwycić swoim pięknem lub zamęczyć namolnością. Wszystko zależy od tego na co się tutaj trafi i jak się do tego nastawi.

     Sapa jest miejscem autentycznie pięknym. Otoczona jest porośniętymi lasem górami, których zbocza najczęściej zamienione są w tarasy uprawne ryżu. Wygląda jak z pocztówki. Nawet mglista pogoda jakoś tu nie przeszkadza, a raczej dodaje tajemniczego klimatu. Okolicę najlepiej zwiedzać samodzielnie wybierając się na trekking lub organizując mały wypad motocyklowy. Ten ostatni sposób gorąco polecamy. Sapa to nie Sajgon. Na drodze jest pusto i bezpiecznie. Można bez problemu poradzić sobie na jednośladzie i bez stresu odkryć co ten rejon ma najlepszego do zaoferowania. Wypożyczenie skuterka lub motocykla nie jest żadnym kłopotem bo miasteczko jest bardzo turystyczne i wypożyczalni jest mnóstwo. My odpuściliśmy sobie trekkingi i korzystaliśmy właśnie z motocykla.

     Oprócz podziwiania widoków, w okolicy Sapy można też spotkać zamieszkujące te tereny mniejszości narodowe takie jak Zoa, Yao, Hmong, które z wyboru lub konieczności kultywują swoje tradycje. Oczywiście, ci których spotyka się na głównej ulicy Sapy są ubrani w swoje kolorowe stroje specjalnie dla turystów i na ich widok pospiesznie poprawiają ozdoby. Jednak gdy wyjedzie się z miasteczka łatwo natrafić na ludzi z lokalnych plemion, pracujących na polu lub jadących w kilka osób na skuterku. Nie są już tak odświętnie ubrani, mają proste szare stroje i kosze na plecach. Są autentyczni i ciekawi. Jeśli akurat spotka się kogoś kto mówi choć odrobinę po angielsku można z nim porozmawiać. Okazuje się wówczas często, że członkowie wspomnianych mniejszości narodowych nie czują się wcale Wietnamczykami i przedstawiając się wymieniają nazwę swojego plemienia. Gdy się do nich po prostu uśmiechaliśmy najczęściej odpowiadali tym samym.

     Tak więc poznanie choćby namiastki prawdziwego życia wokół Sapy nie jest trudne, choć samo miasteczko przypomina obecnie turystyczny zakład produkcji masowej. Nie ma się co dziwić. Tam gdzie jest coś ciekawego szybko pojawia się tłum odwiedzających, a wówczas jak grzyby po deszczu, wyrasta lokalny biznes wszelkiego rodzaju. Kiedy wysiądzie się z autobusu w Sapie natychmiast zostaje się otoczonym przez grupkę kobiet pochodzących z różnych lokalnych mniejszości etnicznych, oferujących pamiątki lub tzw. homestay czyli trekking do ich wioski połączony z noclegiem w tradycyjnej chatce. Regularnie jest się też obleganym przez miejscowych oferujących usługi przewodnika, polecających restauracje, wypożyczenie motocykli czy trekkingi. Brzmi trochę strasznie ale w rzeczywistości wcale straszne nie jest.

     Kilka razy słyszeliśmy od podróżników, że nie wybierają się do Sapy bo to turystyczna „szopka”. Jednak gdy pytaliśmy się tych, którzy mimo wszystko wybrali się w to miejsce, odpowiadali, że było warto. Wystarczy tylko nie dać się skusić wygodami klimatyzowanego minibusa i zamienić go na zwiedzanie jednośladem lub na piechotę. Wtedy Sapa okaże się czarująco urocza i bardzo interesująca.