back
04.01.2014

SIÓDMY CUD ŚWIATA

Img_2024_2_small
Zatoka Ha Long w pełnej krasie.

     Od 1996 r. jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO. W 2011 r. została wybrana jednym z siedmiu nowych cudów natury. Zaś od tysięcy lat zachwyca swoim nieopisanym pięknem. Tak, chodzi o Zatokę Ha Long w północno-wschodnim Wietnamie.

     Na zwiedzanie zatoki wybraliśmy się ze zorganizowaną wycieczką wykupioną w jednym z wielu malutkich biur podróży funkcjonujących w Hanoi, bo tak nam było najwygodniej. Po 3½ godzinach w busiku, który nie miał klimatyzacji ani tylnich resorów, dojechaliśmy do morza i od razu szeroko otworzyliśmy oczy. Oczywiście z zachwytu! Widok, który rozpościera się już w porcie, będącym bazą dla wszystkich łodzi kursujących po wodach zatoki, jest po prostu śliczny. Gdzie nie spojrzeć, oczom ukazują się setki wystających z wody, porośniętych roślinnością, skałek wysokich niekiedy nawet na 200 m. Wyglądają trochę jak popękane fiordy, których fragmenty rozsypały się po okolicy.

     Zatoka Ha Long składa się z prawie 2000 takich skalnych wysepek, które tworzyły się w wyniku erozji spowodowanej działaniem wiatru i wody. Oczywiście jest też legenda, mówiąca o tym, że owe skałki powstały, kiedy bogowie zesłali na Ziemię smoki, które miały ochronić nowopowstające państwo wietnamskie przed najeźdźcami. Smoki, posiadające oczywiście magiczne moce, wypluły do morza tysiące klejnotów, które przeobraziły się w wystające z wody skały i stworzyły naturalny, ochronny mur uniemożliwiający obcym statkom zaatakowanie kraju. Stąd też wzięła się nazwa zatoki – Ha Long – która po polsku tłumaczona jest na Zatokę Spadającego, Lądującego, a nawet Zanurzającego się Smoka.

     Po Ha Long można by pewnie pływać i tydzień, jednak my wybraliśmy opcję dwudniową z noclegiem na łodzi zakotwiczonej w zatoce. Rejs pomiędzy skałkami był leniwy i relaksujący a łódka, na której byliśmy, na górnym pokładzie miała otwarty taras, z którego można było podziwiać widok dookoła z perspektywy 360 stopni. Łatwo się domyślić, że tam spędziliśmy większość czasu. Ha Long jest jednym z tych miejsc, w których można robić setki zdjęć w każdą stronę i w każdym ujęciu, ale żadna fotografia nie odda niesamowitego wrażenia jakie odnosi się będąc tam osobiście.

     W zależności od wykupionej opcji i własnych preferencji, oprócz podziwiania krajobrazu zatoki z dachu łodzi można też zatrzymać się na plaży znajdującej się na jednej z wysepek (ale kąpiel nie należy do przyjemnych bo woda jest po prostu brudna), popływać kajakiem, lub wybrać się na spacer na wzgórze, z którego roztacza się piękny widok na całą zatokę. Jedną z atrakcji jest też farma pereł, funkcjonująca na pewnego rodzaju pływającej wiosce, w której oprócz samej hodowli i miejsc do pracy nad oczyszczaniem muszli i do obróbki pereł jest oczywiście sklep. Muszę przyznać, że dość abstrakcyjnie wyglądają szklane gablotki wyściełane aksamitem na mało solidnej, zbudowanej z desek i dryfującej na pustych plastikowych beczkach konstrukcji. Ponieważ moją pierwszą w życiu perłę kupiłam w tej podróży na Tahiti, tutaj jakoś nic nie zabłysło mi mocniej. Za to niesamowite błyski, a dokładniej mówiąc błyskawice mogliśmy oglądać w nocy. W ciągu kilkunastu minut pogoda zmieniła się nie do poznania. Słoneczne popołudnie zastąpiła kilkugodzinna monsunowa ulewa, podczas której strzelające dookoła pioruny co kilkanaście sekund rozświetlały całe niebo. Jak ktoś boi się burzy, to tam mógłby… ze strachu.

     Nasza dwudniowa wycieczka była naprawdę udana, bo trafiliśmy na całkiem porządne warunki, smaczne jedzenie i bardzo wesołe towarzystwo z Włoch, Hiszpanii, Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Tak jak wspomniałam, Ha Long zwiedzaliśmy w ten sposób bo tak było nam najwygodniej. Z powodu rozgłosu jaki zyskała przez ostatnie lata, zatoka nie jest zacisznym miejscem, w którym można się zbliżyć do natury w taki dziki, indywidualny sposób bo rocznie odwiedza ją kilka milionów turystów więc tłum jest duży. Ale bez wątpienia zdecydowanie warto ją zobaczyć.

     Niektórzy podróżnicy rezygnują z odwiedzenia tego typu miejsc w sytuacji kiedy staje się ono „zbyt turystyczne, za drogie i w ogóle nie w backpackerskim stylu.” My jednak wychodzimy z założenia, że jeśli tak wygląda teraz jeden z siedmiu nowych cudów świata to, dopóki naprawdę warto go zobaczyć, nie będziemy kręcić nosem.