powrót
30.12.2013

W drodze przez Wietnam

Wodna_taks_wka_
Wodna taksówka.

     Dotychczas z Wietnamem kojarzyły mi się tylko dwa duże miasta Sajgon i Hanoi. Wydawało mi się, że wszystko co jest w tym kraju do zobaczenia mieści się w okolicach tych metropolii. Byłem oczywiście w błędzie.

     Dzięki temu, że mieliśmy sporo czasu na zwiedzanie Wietnamu i nie musieliśmy się spieszyć mogliśmy poznać lepiej środkową część tego kraju. Okazała się ona inna niż północ i południe, a przez to bardzo ciekawa. Bo choć życie na prowincji płynie wolniej i spokojniej, to nie brakuje tam miejsc pięknych i interesujących.

     Pierwszą miejscowością, którą byłem pozytywnie zaskoczony było Da Lat. Górski kurort położony kilkaset kilometrów od Sajgonu. Przez swoje położenie miasteczko charakteryzuje się nieco łagodniejszym klimatem. Nawet jeśli na wybrzeżu panuje skwar to w tym górskim ustroniu jest przyjemnie i leniwie. Sama mieścina przypomina trochę nasze polskie górskie miejscowości, w których widać jeszcze resztki poprzedniego ustroju. Mimo tego Da Lat jest miejscem dość ciekawym, stanowiącym duży kontrast z Sajgonem. Jeśli ktoś chce odpocząć od upału i zrelaksować się w górach to jest to miejsce do tego idealne. Szczególnie, że można się do niego łatwo dostać jednym z wielu autobusów kursujących z miasta Ho Chi Minha.

     Z Da Lat przenieśliśmy się znów na wybrzeże do Nha Trang i tu nasze zdziwienie było już naprawdę duże. Jest to bowiem miasto wyglądające bogato, nowoczesne i mające sporo do zaoferowania. Przede wszystkim piękną rafę, na której można nurkować. Byłem pod dużym wrażeniem tego co można zobaczyć w morzu w tej okolicy. Było to zdecydowanie najlepsze, a przy okazji najtańsze, nurkowanie jakie się nam trafiło. W dużej mierze wynika to pewnie z faktu, że choć jest to strefa chroniona nigdzie nie ma zakazu nurkowania. Dlatego lokalne firmy zabierają turystów i miłośników podwodnego zwiedzania w te najlepsze, najbogatsze w życie fragmenty rafy. Coś o czym można tylko pomarzyć np. w Australii. Dodatkowo nie ma tu tłumów jak w Egipcie więc podwodny świat jest nadal w dobrym stanie. Nha Trang nie jest jednak atrakcyjne wyłącznie dla nurków. Miasto żyje własnym życiem i wystarczy wybrać się kilka ulic od plaży żeby zobaczyć trochę innego, autentycznego Wietnamu. Można spróbować owoców na lokalnym targu, zwiedzić świątynię z wielkim posągiem buddy albo katolicką katedrę zbudowaną przez Francuzów. Nha Trang jest też doskonale skomunikowane z innymi miastami w Wietnamie, bo na lokalnym dworcu zatrzymuje się pociąg kursujący na trasie Sajgon-Hanoi. Tak więc choć dotarliśmy tam autobusem dalej postanowiliśmy ruszyć pociągiem. Słyszeliśmy, wcześniej, że jest to doskonały sposób podróżowania po Wietnamie. No cóż, nie do końca bym się pod tym podpisał, ale na pewno stanowi to osobliwe doświadczenie.

     Spóźnionym, zatłoczonym, bezprzedziałowym pociągiem nocnym wydostaliśmy się z Nha Trang by po jakimś czasie zawitać do Hoi An. Okazało się ono idealnym miejscem na przerwę i odpoczynek. Miasteczko leżące nad rzeką, które kiedyś było ważnym portem w regionie, teraz żyje głownie z odwiedzających je turystów. Wybrzeże pełne starych budynków zamienionych na restauracje lub hotele i rozświetlonych wieczorem tradycyjnymi lampionami wygląda ślicznie. Ciekawostką rejonu są jednak pobliskie ruiny świątyń w My Son. Kompleks ten jest co prawda bardzo zniszczony i niezbyt wielki ale jest to miejsce ciekawe ze względu na swoją wielowiekową historię. Uderzające podobieństwo do Angkor Wat nie jest przypadkowe. Szacuje się, że świątynie powstawały od VI wieku czyli w czasie gdy na tych terenach bardzo silne były wpływy kultury Khmerów.

     Przejechanie i obejrzenie środkowego Wietnamu zajęło nam półtora tygodnia, nie byłoby to pewnie możliwe gdybyśmy zawitali tu jedynie na dwu lub trzytygodniowy urlop. Jednak każdemu kto zdecyduje się na zwiedzanie tego kraju polecałbym, oprócz okolic Sajgonu i Hanoi, zobaczyć też kawałek nieco innego Wietnamu.