Przed tą podróżą niewiele wiedziałam o Wietnamie, a moje skojarzenia z tym państwem były dość powszechne: niscy, skośnoocy ludzie, ryżowe pola uprawne, sajgonki i wojna. Dlatego też wiele rzeczy, na które natrafiliśmy przemierzając ten kraj były dla mnie niemałym zaskoczeniem. Na przykład to, że można się tam wybrać na wczasy all inclusive do malowniczego, górskiego czy nadmorskiego kurortu.
Oferta all inclusive w pięciogwiazdkowych hotelach nie jest tym czego szukamy podczas podróży, ale niektóre atrakcje czy usługi oferowane przez agencje turystyczne rozsiane po ulicach takich kurortów jak Da Lat, Nha Trang czy Hoi An były na tyle ciekawe, że daliśmy się skusić. To właśnie w Da Lat, po raz pierwszy od rozpoczęcia tej podróży, wybraliśmy się na porządny, profesjonalny masaż całego ciała. Dotarliśmy do małego gabinetu, gdzie przy akompaniamencie relaksacyjnej muzyki i przy aromacie lawendowych świec, dwie uśmiechnięte panie przez godzinę masowały nasze obolałe od dźwigania plecaków mięśnie. Każdemu kto podróżuje po Wietnamie polecam taki „luksus” który kosztuje mniej niż 50zł za dwie osoby.
Kolejnym bardzo popularnym w Wietnamie sposobem na relaks, na który tym razem zdecydowałam się tylko ja (Łukasz marudził, że to brudne, lepiące i trudno się zmywa), są kąpiele błotne w ośrodkach SPA w Nha Trang. W tym nadmorskim kurorcie jest wiele miejsc oferujących przeróżne zabiegi z użyciem miękkiego, mokrego, brązowego błotka, którego pozytywny, odżywczy i wygładzający wpływ na skórę zachwalają pięknie przygotowane ulotki. W błotnym SPA można spędzić parę godzin albo cały dzień, w zależności od preferowanych zabiegów. Ja wybrałam 20 minutową kąpiel w jacuzzi gdzie, polewając się leniwie świeżym błotkiem, poznałam parę Rosjan z Sankt Petersburga, którzy swoje wczasy spędzali właśnie w pięciogwiazdkowej opcji all inclusive. Jak się okazało Wietnam jest tak popularnym celem rosyjskich wczasowiczów, że w tych najbardziej turystycznych miejscach można się tam łatwiej dogadać po rosyjsku niż po angielsku.
Poza kąpielami błotnymi, Nha Trang ma do zaoferowania jeszcze inną atrakcję, jaką jest nurkowanie na rafie koralowej. Było to nasze czwarte, po Kubie, Australii i Francuskiej Polinezji, nurkowanie w życiu, które zrobiło na nas naprawdę duże wrażenie. Byliśmy bardzo zaskoczeni jak piękna, kolorowa, bogata, i nienaruszona jest rafa w tym obszarze i jak profesjonalne jest nurkowanie. Może łódka, którą podpływa się na rafę nie wygląda nowocześnie ale w samym zejściu pod wodę nie ma żadnej prowizorki. Wszyscy instruktorzy mają międzynarodowe certyfikaty PADI, sprzęt który dostają turyści jest markowy, dość nowy i w dobrym stanie, a przed pierwszym zanurzeniem przeprowadzany jest pełen instruktarz dotyczący oddychania, odpowietrzania maski pod wodą czy sygnałów używanych pod powierzchnią. Naprawdę polecam!
Trzecim kurortem, który odwiedziliśmy podróżując przez Wietnam było Hoi An. Ta mała miejscowość, położona w środkowej części kraju, to chyba najbardziej turystyczne miejsce do jakiego trafiliśmy. Dobrym sposobem na jego zwiedzanie jest powałęsanie się pieszo lub na rowerze pomiędzy małymi uliczkami pełnymi sklepików z pamiątkami, srebrną biżuterią, jedwabiem czy garniturami szytymi na miarę. Ale najciekawiej to miasto wygląda nocą. Wtedy na głównej promenadzie nad rzeką otwierają się wszystkie restauracyjki i małe stragany, spacerują turyści, dzieci sprzedają „szczęśliwe lampiony”, które puszcza się na wodę myśląc życzenie, a całe miasteczko jest pięknie oświetlone. Może i nie jest to już prawdziwy Wietnam, bo całe Hoi An jest nastawione na turystów, ale można tam dobrze wypocząć lub spędzić romantyczny weekend we dwoje.