Od dziecka nie lubię ryżu. Nie pamiętam kiedy to się zaczęło, ale już w podstawówce nie wchodził mi nawet na słodko ze śmietaną i truskawkami. Na szczęście polska kuchnia ma do zaoferowania znacznie więcej, za to w Wietnamie ryż jest podstawą wyżywienia. Czyżby czekała mnie wielotygodniowa, przymusowa dieta?
Ku mojej radości, już po pierwszych kilku dniach naszego pobytu w tym kraju okazało się, że Wietnamczycy jedzą co prawda ogromne ilości ryżu z każdym posiłkiem, ale oprócz tego są smakoszami najróżniejszych zup, makaronów, warzyw, owoców, i oczywiście sajgonek podawanych na wszelkie możliwe sposoby. Te ostatnie są naprawdę pyszne! Można je zjeść na zimno i na ciepło, smażone, gotowane lub pieczone, z krewetkami, mięsem, czy wegetariańskie. A czasami zupełnie nie wiadomo co w nich jest. Bywają tak duże, że mogą posłużyć za drugie danie, lub bardzo małe podawane jako przystawki. Najpyszniejsze są oczywiście te świeże, ręcznie robione tuż przed zjedzeniem. Palce lizać!
Oprócz sajgonek bardzo popularnym daniem wietnamskim są zupy. Wyglądają trochę jak nasz rosół ale mają zdecydowanie więcej dodatków. Oprócz cienkiego, wijącego się makaronu (najczęściej ryżowego) zupa taka ma przeważnie duży kawałek mięsa, gotowane warzywa i świeżą zieleninę, którą dodaje się własnoręcznie wedle upodobań. Co ciekawe taką zupę, jak wszystko w Azji, je się pałeczkami. Oczywiście w zestawie jest też łyżka, żeby po wyjedzeniu wszystkich dodatków można było zjeść samą zupę, ale rzadko się jej używa bo łatwiej i szybciej jest tą zupę po prostu wypić z talerza. Pycha!
Z racji położenia geograficznego wietnamska kuchnia obfituje też w ryby i owoce morza. W czasie zwiedzania delty Mekongu mieliśmy okazję zobaczyć dość specyficzny sposób łowienia ryb żyjących tam w pobliżu pól ryżowych. Zadanie nie jest łatwe, bo najpierw trzeba wejść prawie po kolana do błotnistej sadzawki, w której żerują wspomniane ryby, następnie do wody włożyć ręce by przeczesując w ten sposób zamulone dno wymacać palcami rybę. A jak to się uda, należy jednym, szybkim ruchem złapać rybę w pułapkę, za którą służy specjalnie zrobiony w tym celu koszyk z otwartym dnem i dziurą na górze. Koszyk przygniata się do mulistego dna, a przez górny otwór wyciąga się złapaną rybę. Z opisu nie wydaje się to może trudne, ale w rzeczywistości nawet wprawionemu rybakowi złapanie obiadu zajmuje kilkanaście minut.
Ponieważ w czasie podróży przez Wietnam często korzystaliśmy z gościnności miejscowych zatrzymując się u nich w ramach couchsurfingu, mieliśmy okazję spróbować najróżniejszych potraw wietnamskiej kuchni przygotowanych po domowemu. Czasami zdarzało się, że nie wiedzieliśmy co jemy, ale jeśli tylko potrawa wyglądała apetycznie i była smaczna to wcinaliśmy z apetytem. Oczywiście bardzo często jadaliśmy również w miejscowych knajpach lub na ulicznych straganach. Było to nie lada wyzwanie, szczególnie w pierwszych dniach pobytu w tym kraju. No bo jak tu cokolwiek zamówić kiedy nie rozpoznajemy co się akurat piecze na mini-grillu, nie umiemy rozszyfrować menu, obsługa nie zna słowa po angielsku, a my po wietnamsku znamy tylko „dzień dobry” i „dziękuję”?
Poradziliśmy sobie z tym przyjmując zasadę, że jemy tam gdzie jest wielu miejscowych, bo wtedy można mieć pewność, że jedzenie jest smaczne i raczej nie powoduje problemów żołądkowych. Ponadto przestaliśmy mieć opory żeby, z uśmiechem i proszącym o pomoc wyrazem twarzy, zaglądać ludziom w talerze i, niezawodnym w takich sytuacjach językiem gestów, pytać co jedzą i zamawiać to samo. Często okazywało się w takich sytuacjach, że ten któremu zaglądaliśmy do talerza mówił po angielsku i pomagał nam w wytłumaczeniu sprzedawcy lub kelnerowi na co mamy ochotę.
Jedna z takich sytuacji zdarzyła nam się w Hanoi, kiedy usiedliśmy na niskich, plastikowych krzesełkach, przy niskich plastikowych stolikach w małej, ale zatłoczonej ulicznej knajpce i zobaczyliśmy na talerzu ludzi siedzących obok jakoś dziwnie wyglądające kurczaki. Zapytaliśmy ich po angielsku co jedzą i dowiedzieliśmy się, że są to pieczone gołębie. Z jednej strony byliśmy ciekawi jak smakują, ale ponieważ nie wyglądały aż tak apetycznie żeby zamówić ich cały półmisek, zdecydowaliśmy się na coś innego. Kiedy czekaliśmy na nasze danie nowopoznani sąsiedzi ze stolika zachęcili nas, żebyśmy spróbowali po kawałku gołębia od nich. Spróbowaliśmy więc, ale ja po pierwszym gryzie bardzo się ucieszyłam, że na kolację dostaniemy zupę. Kolacja upłynęła nam na miłej rozmowie z Wietnamczykami, którzy jak się dowiedzieli że jesteśmy z Polski to opowiadali nam o swoich podróżach po Europie i zaczęli wymieniać takie nazwiska jak Maria Curie-Skłodowska, Kopernik czy Chopin. No proszę, wygląda na to, że nie tylko polska wódka jest znana na świecie!
Wielu naszych znajomych zachwyca się azjatycką kuchnią. My też w naszych wcześniejszych, krótkich podróżach na ten kontynent próbowaliśmy samych miejscowych potraw. Ale muszę przyznać, że po kilku tygodniach codziennego jedzenia wietnamskich specjałów na śniadanie, obiady i kolacje, raz na jakiś czas z dużym smakiem wybieraliśmy się do zachodnio wyglądającej knajpy gdzie dawali dobrą pizzę.
ăn ngon miệng nhé czyli smacznego!