Jest to nadrzędna, zawsze obowiązująca i jedyna zasada ruchu drogowego, którą w Wietnamie znają i przestrzegają wszyscy. Tak, większy ma pierwszeństwo. I on o tym wie! Jeśli więc chcesz zwiedzić ten kraj bez uszczerbku na zdrowiu, to stosuj się do niej ZAWSZE i WSZĘDZIE! A już w szczególności jako pieszy.
Żeby nie było wątpliwości co oznacza „zawsze i wszędzie” powiem konkretnie. Większy pojazd – dajmy na to autobus – przejedzie na czerwonym świetle nawet nie zwalniając. Nie zawaha się też wjechać pod prąd na rondo, autostradę czy jednokierunkową drogę na moście i przejedzie przez chodnik, jeśli ten będzie wystarczająco szeroki. Bez zastanowienia, na największym skrzyżowaniu w mieście, skręci w lewo ze skrajnego prawego pasa (przecież kierowcy może się w ostatniej chwili przypomnieć, że to już ten skręt, a nie następny). A nawet możemy się spodziewać, że wspomniany autobus zatrzyma się nagle i zawróci w miejscu na wiadukcie, albo przetnie sześciopasmową drogę w poprzek, jeśli do najbliższego skrzyżowania ma za daleko. Jedyna sytuacja, w której autobus zmieni swój zamierzony tor ruchu będzie miała miejsce wtedy, gdy w pobliżu pojawi się ciężarówka – ale tylko jeśli będzie większa! Wówczas autobus zachowa się jak potulny maluch i ustąpi pierwszeństwa, żeby już chwilę potem znowu rozpanoszyć się na drodze.
Ponieważ każdy uczestnik ruchu może dość łatwo i szybko ocenić kto jest większy, niezbyt często zdarzają się nieporozumienia (w czasie czterotygodniowego pobytu w Wietnamie, widzieliśmy tylko dwie stłuczki). Dla nas Europejczyków, przyzwyczajonych do pasów, świateł, znaków drogowych i do tego, że kierowcy raczej stosują się do zasad na drodze (no chyba, że trafi się jakiś „baran”) pierwsze dni w Sajgonie były dużym szokiem. Abstrahując od prawa większego, ruch na wietnamskich drogach jest generalnie prawostronny. Jednak jeśli na rondzie łatwiej lub bliżej jest pojechać w lewo (zamiast w prawo), to tak właśnie zrobi zdecydowana większość kierowców (nie tylko ci więksi). Co ciekawe, jadący na tym samym rondzie w dobrą stronę wcale nie będą zaskoczeni widząc sunące pod prąd motocykle, samochody, czy… autobusy, i ominą je bez żadnych problemów poruszając się jak ławica ryb, która napotkała na swojej drodze przeszkodę. Co ciekawe nikt nie strąbi takiego niesubordynowanego uczestnika ruchu, bo sam za chwilę zrobi dokładnie to samo na następnym rondzie.
Nie myślcie jednak, że klakson w Wietnamie nie jest potrzebny. Wręcz przeciwnie! Jest to najważniejszy element każdego pojazdu! Bez świateł, migaczy, prędkościomierza, wskaźnika benzyny, a nawet sprawnych hamulców można jechać. Ale bez klaksonu ani rusz! Tylko jego użycie jest zupełnie inne niż u nas. W Wietnamie nikt bowiem nie trąbi na „barana” czy „babę za kierownicą”, za to nieustannie daje innym znać, że jedzie. Bardzo pomocne w tej drogowej orkiestrze jest to, że dźwięk klaksonu jest przeważnie dopasowany do gabarytów pojazdu tak jak szczekanie do wielkości psa. Ratlerek będzie ujadał niemiłosiernie piskliwym głosem, żeby zwrócić na siebie uwagę, ale bernardynowi wystarczy głośne szczeknięcie, żeby wszyscy zareagowali. Dokładnie takie samo rozróżnienie dźwięków słychać na ulicach Sajgonu czy Hanoi: rowerek będzie nieustannie ostrzegał pozostałych niezbyt głośną piszczałką, żeby nikt go nie przejechał, za to jak ciężarówka ryknie raz klaksonem głośnym jak trąba, wszyscy szybciutko się usuną. Patrząc z boku wydaje się, że ta kakofonia dźwięków jest nie do ogarnięcia, ale będąc uczestnikiem tego szalonego ruchu drogowego człowiek szybko się uczy. Trąbienie naprawdę pomaga!
A jak w te zasady wkomponowują się piesi? Wiedz, że jako pieszy wchodzisz na jezdnię na swoją własną odpowiedzialność. Najpierw musisz nawiązać kontakt wzrokowy i upewnić się, że zmotoryzowani cię widzą, by następnie stanowczo ruszyć przed siebie. Pasy nie mają w Wietnamie większego znaczenia – jak są to nie pomagają bo i tak nikt nie zwalnia (a już na pewno się nie zatrzyma), a jak ich nie ma to też nie przeszkadza, bo piesi na drogę wchodzą wszędzie. No więc, jeśli jako pieszy wszedłeś już na ulicę to koniecznie uważnie obserwuj nadjeżdżającą chmarę pojazdów, bo przecież ktoś może cię nie zauważyć. A poza tym jesteś najmniejszy więc z pewnością nie masz pierwszeństwa! Idź równym i przewidywalnym krokiem, żeby wszystkie motocykle i skutery mogły cię ominąć. Natomiast samochody i większe maszyny musisz przepuścić nawet jeśli jesteś na pasach i masz zielone światło. W końcu większy ma pierwszeństwo. Początkowo jest to trudne i wygląda bardzo niebezpiecznie, a miejscami wydaje się, że przejście na drugą stronę jest wręcz niemożliwe. Ale z każdą ulicą, którą przekroczysz nabierasz wprawy i okazuje się, że dajesz rade. A potem wsiadasz na skuter albo do autobusu i… teraz sam jesteś większy!