powrót
30.06.2013

Na żaglach w Townsville

Relaks_na_dce_
Relaks na łódce. Fot. Andy Gorton.

     Lato wróciło! Odkąd jesteśmy na wschodnim wybrzeżu chodzimy w klapkach i okularach przeciwsłonecznych, grzejemy się w słońcu i rozglądamy za lodami. Żeby poczuć się zupełnie jak na wakacjach wybraliśmy się jeszcze na żagle.

     A ściślej mówiąc zostaliśmy na żagle zaproszeni przez ludzi, u których zatrzymaliśmy się na „couchu”. Tak się bowiem złożyło, że akurat planowali wycieczkę na pobliską Magnetic Island i mieli jeszcze dość wolnego miejsca na łódce. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć samą wyspę, a także poznać miasto z nieco innej perspektywy. Jednak to jakie się ma wrażenie z danego miejsca w dużej mierze zależy od tego jak się spędzało tam czas. Gdybyśmy tylko przejechali przez Townsville moglibyśmy co najwyżej powiedzieć, że to spore miasto z portem, uniwersytetem i bazą wojskową. Po trzech dniach spędzonych u Andy’ego i Davine mamy dużo bogatszy zestaw wspomnień. Mieszkaliśmy przy ładnej marinie z żaglówkami, otoczonej palmami. Z balkonu mogliśmy wieczorami oglądać zachód słońca lub przyglądać się nietoperzom, które przylatywały po zmroku. W samym zaś mieście mogliśmy wybrać się do akwarium z autentyczną rafą koralową i wieloma gatunkami ryb. Po raz pierwszy w życiu mogłem się przyjrzeć jak wygląda ryba piła. Jak dla mnie to skrzyżowanie rekina, płaszczki i mrówkojada jest przedziwnym tworem natury. Do tego w weekend odbywał się wyścig łodzi motorowych, taki wodny odpowiednik Formula One, więc atrakcji nam nie brakowało.

     Co do żeglowania to było ono bardzo relaksujące. Pływaliśmy niewielką łódką należącą do znajomego naszych gospodarzy, który mieszka na niej wraz ze swoją indonezyjską żoną. Razem pływają tą łodzią-domem z Australii do Indonezji i z powrotem. W weekendowy rejs na wyspę wybrał się z nami jeszcze jeden doświadczony żeglarz więc byliśmy w towarzystwie prawdziwych wilków morskich. I choć sami nie jesteśmy pasjonatami żeglarstwa czuliśmy się wśród nich bardzo dobrze. A że wiatr był słaby i płynęliśmy powoli to nikomu nie groziła choroba morska. Po prostu miła sobota na żaglach.

     Sama Magnetic Island wyglądała zupełnie inaczej niż się spodziewałem. Wyobrażałem sobie, że Maggie (jak ją nazywają miejscowi) to wyspa dzika i pusta. Tymczasem przywitał nas tu elegancki resort, spod którego odjeżdżał „miejski” autobus wożący turystów po różnych zakątkach wyspy. Bardziej to przypominało Ibizę niż bezludną wysepkę na Pacyfiku. Sama wyspa jest oczywiście bardzo ładna z plażami, czystym piaskiem i wysokimi palmami ale tłok jest na niej ogromny. Tak więc jeśli ktoś szuka miejsca na wakacyjny odpoczynek na plaży połączony z imprezowaniem to Magnetic Island jest w sam raz. A jeśli ktoś woli ciszę i spokój to musi poszukać gdzie indziej. Choć prawdę mówiąc może i tu znalazłaby się ustronna, pusta plaża bo wyspa jest dość spora.

     I tak spędziliśmy wakacyjny weekend w Townsville. W dobrych humorach spakowaliśmy więc plecaki, pożegnaliśmy się z bardzo gościnnymi Andy’m i Davine i pojechaliśmy w stronę Whitsundays aby dalej odkrywać australijskie wschodnie wybrzeże.