powrót
23.06.2013

Bycze rodeo

Trzymaj_si_
Trzymaj się! Rodeo w Mount Isa.

     Na pożegnanie z Outbackiem mieliśmy dużą dawkę emocji – trafiliśmy bowiem na prawdziwe rodeo. Mogliśmy więc na własne oczy zobaczyć australijskich kowbojów w akcji.

     Australijczycy żyją albo swoją odmianą futbolu (Aussie Rules) albo surfingiem. Wiedzieliśmy o tym już wcześniej, nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy jak popularna jest tu jazda na wielkim, rozjuszonym byku. Choć jazda to może za dużo powiedziane. W każdym razie w Australii rozgrywany jest cykl zawodów o tytuł mistrza PBR (Professional Bull Riding). Co roku jedne z nich odbywają się w Mount Isa i mieliśmy to szczęście, że przyjechaliśmy tam dokładnie wtedy kiedy zjechali się też najlepsi australijscy kowboje. Tak więc razem z naszym gospodarzem Nathanem wybraliśmy się na pierwsze w naszym życiu rodeo.

     Pojechaliśmy na stadion jego, specjalnie na tę okazję umytą, półciężarówką, kupiliśmy piwo i zasiedliśmy w tłumie ubranych w kraciaste koszule i kapelusze fanów ujeżdżania byków. Chwilę nam zajęło żeby zrozumieć zasady tej zabawy ale po kilku jazdach wiedzieliśmy już o co chodzi.

     Najważniejsze to utrzymać się na byku przez osiem sekund. Jeśli zawodnik spadnie wcześniej to odpada z gry. Jeśli się utrzyma to dostaje od sędziów noty. Ilość punktów zależy od stylu. Jeśli zawodnik siedzi prosto, wolną rękę ma wysoko w górze i pewnie trzyma się na byku może liczyć na wysokie noty. Jeśli zaś wisi na boku byka i tylko jakimś cudem udaje mu się nie spaść, wtedy noty za styl są oczywiście niskie. Co ciekawe punkty są i za jazdę i za byka. Oznacza to, że jeśli zwierzę się nie wysiliło, nie wierzgało i tylko kręciło się w kółko, a więc jeźdźcowi łatwiej było się utrzymać, to dostanie on w sumie mało punktów. Dlatego w przypadku słabego występu wierzchowca przysługuje prawo do powtórki. Wynika to pewnie również z tego, że byki są losowane. Nikt nie jeździ więc na „swoim” wierzchowcu tylko na jednym z przygotowanych przez organizatorów. W ciągu dnia można na te byki popatrzeć w zagrodzie przy stadionie gdzie leniwie przeżuwają sobie trawę. Wyglądają trochę ślamazarnie i niewinnie, całkiem inaczej niż na arenie gdy zamieniają się w wulkany energii wierzgające nogami i skaczące na dwa metry do góry.

     Inna ważna zasada jest taka, że jeździec może się trzymać tylko jedną ręką. Jeśli dotknie byka lub siebie drugą ręką zostaje zdyskwalifikowany. Oczywiście nie ma żadnego siodła, jeździ się po prostu na oklep. Jest tylko sznur przewiązany pod klatką zwierzaka tuż za przednimi nogami, za który można się złapać. Przyczepione są do niego dzwonki, które są po to, żeby sznur zsunął jak tylko jeździec spadnie lub zaskoczy z byka. Drugi sznur znajduje się na brzuchu tuż przed tylnymi nogami zwierzaka. Ma on pobudzić go do skoków, jest bowiem zawiązany na tyle ciasno żeby przeszkadzał ale też na tyle luźno żeby byk myślał, że wierzgając może go zrzucić. A, że taki byk potrafi wysoko wierzgać to cała ta zabawa nie jest ani łatwa, ani bezpieczna. W czasie weekendu dwóch zawodników zostało kontuzjowanych. W obu przypadkach byk nadepnął tylnymi nogami na leżących już na ziemi jeźdźców. Ponoć jest to najczęstszy powód urazów. Zdarza się też, że zawodnik zaplącze się w sznur, którego się trzyma. Zawodnicy żeby mocniej się trzymać wkładają bowiem rękę między byka a sznur i zdarza się, że sznur się zaciśnie przez co nie mogą wyciągnąć ręki. A byk, nie zważając na nic, dalej szaleje co może się skończyć groźną kontuzją.   

     Choć głównymi bohaterami zawodów są oczywiście kowboje to na placu jest jeszcze dwóch śmiałków, którym należy się spory szacunek. Są to pomocnicy, których zadaniem jest pilnować, żeby rozjuszony byk nie stratował zawodnika, gdy już go zrzuci. Muszą oni wówczas odciągnąć zwierzaka zajmując jego uwagę wołając, gwiżdżąc i machając rękami lub nawet ciągnąc go za ogon. Taka praca wymaga wiele odwagi bo przecież normalnie nikt nie chce się znaleźć sam na sam z rozjuszonym bykiem na arenie.

     Całe to widowisko na żywo wygląda niesamowicie. Byki wierzgają nogami, zawodnicy latają w powietrzu, kibice biją brawo, a spiker zagrzewa do boju. Nie spodziewałem się, że rodeo będzie tak ciekawe i pasjonujące. Poszliśmy na zawody w piątek oraz w sobotę i za każdym razem świetnie się bawiliśmy. Możemy śmiało powiedzieć, że australijscy kowboje potrafią sobie radzić z tutejszymi bykami.