back
22.06.2013

AUSTRALIJSKI DZIKI ZACHÓD

Img_6858_3_small
Styl jak z Westernu kreuje się od małego.

     Do miasteczka Mount Isa zawitaliśmy tylko dlatego, że było nam po drodze i znaleźliśmy tam nocleg w ramach couchsurfingu. Planowaliśmy zostać tylko jedną noc i jechać dalej, ale okazało się, że w tym samym czasie co my do miasta przyjechało rodeo. Takiej okazji nie mogliśmy przegapić!

     Nathan, chłopak u którego mieszkaliśmy, powiedział nam, że całe wydarzenie nosi nazwę Mount Isa Show, trwa trzy dni i ma naprawdę ciekawy program. Oprócz rodeo, które było zdecydowanie głównym punktem programu (więcej o tym pisze Łukasz), w czasie festynu można było obejrzeć także wyścigi prosiaków, strzyżenie owiec czy pokaz psich sztuczek, albo wziąć udział w zawodach konnych, wystawie psów rasowych, a nawet starać się o tytuł miss rodeo. My oczywiście obejrzeliśmy wszystkie pokazy!

     Cała ta impreza okazała się rodzinną rozrywką w kowbojskich stylu. Oprócz rodeo, zwierząt i pokazów miss były też szaszłyki, hamburgery z frytkami, a na deser wata cukrowa, gofry i popcorn. Na strzelnicy można było wygrać wielkiego misia, na karuzeli poderwać dziewczynę, a na jednym z wielu straganów kupić oryginalny kowbojski kapelusz, jeansy, skórzane kowbojki czy flanelową koszulę w kratę. Zauważyłam, że kowbojska moda była bardzo ważnym elementem całego show. Mało który mężczyzna, czy nawet chłopiec, pokazał się na widowni bez kapelusza.

     Co ciekawe, najbardziej odstawieni byli sami kowboje, czyli zawodnicy ujeżdżający byki. Ich kolorowe stroje, pokryte wieloma zdobieniami, przyciągały uwagę i były tematem plotek wśród damskiej części widowni. Oczywiście kowboje byli też najważniejszymi bohaterami rodeo. Jazda na bykach w ich wykonaniu robiła niesamowite wrażenie, a jeśli udało im się nie spaść z wierzgającego zwierzęcia przez wymagane osiem sekund widownia po prostu szalała. Na koniec zawodów jeźdźcy rozdawali autografy i robili sobie zdjęcia z fanami. Ja też załapałam się na kilka wspólnych fotek.

     Muszę przyznać, że ten australijski festyn w Mount Isa bardzo mi przypominał nasz rodzimy odpust, który często odwiedzałam jako dziecko u babci na wsi. W Polsce nie było co prawda kowbojskiego stylu, ale dla każdego znalazła się jakaś rozrywka. Dodatkowo dzieci dostawały słodycze, baloniki i kiczowate zabawki, a dorośli mieli świetną okazję, żeby pogadać przy piwie i posłuchać miejscowej muzyki na żywo. Aha, u nas były jeszcze obwarzanki.

     Festyn w Mount Isa skończył się w niedzielę wieczorem. Jak na porządną imprezę przystało na koniec show cała widownia mogła podziwiać pokaz sztucznych ogni. Następnego dnia uczestnicy festynu spakowali cały swój majdan i ruszyli w dalszą trasę po Australii. Okazało się, że takie rodeo tygodniami jeździ po kraju, jak taki objazdowy cyrk, zatrzymując się w miejscowościach, w których jest arena pozwalająca zorganizować profesjonalne ujeżdżanie byków.

     A my kontynuujemy naszą podróż. Przed nami 900 km, które pozostało nam do wschodniego wybrzeża. Tym sposobem żegnamy się z australijskimi bezdrożami, kowbojami i dzikim zachodem i wracamy nad ocean do raju surferów. Mamy jeszcze ponad miesiąc w Australii. Będzie się działo!