back
21.06.2013

„ROAD TRAINS” CZYLI POCIĄGI DROGOWE

Img_7678_2_small
Road train to ogromna ciężarówka.

     Nigdy nie byłam blacharą. Nie imponowały mi drogie, wypasione fury ze skórzaną tapicerką, alufelgami czy spoilerami. Nie interesowały mnie też osiągi ani konie mechaniczne. Wystarczyło, żeby samochód jeździł, dobrze trzymał się drogi i w miarę ładnie wyglądał. Dopiero w Australii po raz pierwszy tak naprawdę szczerze zainteresowały mnie pojazdy mechaniczne i to od razu te największe.

     Jadąc przez australijski Outback drogą prostą jak drut w ciągu dnia mijaliśmy niewiele samochodów osobowych. Za to dość często przejeżdżały obok nas gigantyczne ciężarówki rozwożące do najdalszych zakątków tego ogromnego kraju benzynę, złom, czy inne towary wszelkiego rodzaju. Australijczycy nazywają je road trains co w dosłownym tłumaczeniu oznacza pociągi drogowe. Ciężarówki te rzeczywiście przypominają pociągi: mogą składać się z aż czterech naczep i mierzyć nawet 53 metry długości! Dla porównania zwykły miejski autobus przegubowy jeżdżący po ulicach Warszawy ma tylko 15 metrów.

     Przez kilka tysięcy kilometrów, które przejechaliśmy przez Outback, obserwowałam te maszyny z coraz większym zaciekawieniem. W końcu stwierdziłam, że fajnie byłoby dowiedzieć się o nich czegoś więcej a może nawet udałoby się przejechać taką furą choć kilka kilometrów. Okazja żeby spróbować nadarzyła się całkiem niespodziewanie, na przydrożnym parkingu, na którym zauważyłam kierowcę robiącego sobie przerwę na lunch. Z uśmiechem na ustach podeszłam do wytatuowanego mężczyzny w wieku około 50-tki i zapytałam czy trudno się taką ciężarówkę prowadzi, na co on z równie miłym uśmiechem odpowiedział, że „Do przodu nie.”

     Rozmawialiśmy chyba z godzinę. Steve, bo tak miał na imię spotkany kierowca, chętnie opowiedział zarówno o samym pojeździe jak i o swoim życiu kierowcy. W jego przypadku była to tradycja rodzinna przeniesiona z ojca na syna, którą kontynuował od 20 lat. Prowadzenie pociągów drogowych to oczywiście życie w drodze. Kierowcy pokonują w tygodniu kilka tysięcy kilometrów wożąc towary często w tą i z powrotem tą samą drogą. Jedna trasa może mieć nawet 900 km, a na jej pokonanie jest 12 godzin. Nie jest to w Australii trudne do zrobienia, bo drogi po których te wielkie ciężarówki mogą się poruszać są zwykle proste, nie mają żadnych świateł ani prawie żadnych skrzyżowań, więc jadą na autopilocie ze stałą, maksymalną dozwoloną prędkością 90 km/h.

     Komfort jazdy taką ciężarówką jest podobno dość wysoki. W kabinie kierowcy jest dużo miejsca, wszędzie skóra, deska rozdzielcza wygląda jak w samolocie, fotele są wygodne, a z tyłu kabiny jest łóżko, miejsce na bagaż, kuchenka i telewizor. Prowadzenie też jest podobno lekkie i przyjemne bo wspomaganie kierownicy jest hydrauliczne więc kręcić nią można nawet jednym palcem. Skrzynia ma osiem biegów, żeby łatwiej takim kolosem manewrować, a silnik o pojemności 16 litrów ma moc samochodu wyścigowego więc rozpędzenie tego kilkudziesięciotonowego giganta nie stanowi problemu. O drogę hamowania nie pytałam.

     Niestety z przejażdżki nic nie wyszło bo tak zagadałam Steve’a, że lunch który sobie przygotował dawno ostygł więc nie miałam sumienia przedłużać rozmowy. No cóż, może jeszcze będzie okazja. W końcu mamy jeszcze w Australii do przejechania kilka tysięcy kilometrów.