back
14.06.2013

ŚWIĘTA GÓRA ABORYGENÓW

Img_5328_2_small
Uluru o wschodzie słońca.

     Jest to jeden z najsłynniejszych i najczęściej fotografowanych widoków w Australii. Nie bez powodu, Uluru jest bowiem przepiękna a jej majestatyczność robi imponujące wrażenie o każdej porze dnia. Góra ta jest także świętym miejscem dla Aborygenów, którzy przez kilkadziesiąt tysięcy lat czcili ją zgodnie z tradycjami swoich przodków. Niestety dziś świętość tego miejsca zadeptują turyści.

     Zarówno góra jak i ponad 1300 km² terenu wokół niej jest w posiadaniu Aborygenów. Oficjalne przywrócenie własności do tej ziemi rdzennym mieszkańcom Australii miało miejsce w 1985 r. kiedy to australijski rząd przekazał ją plemieniu Anangu żyjącemu na tych terenach od tysięcy lat. W ramach podpisanej wtedy umowy ludzie Anangu oddali Uluru w 99-letnią dzierżawę temu samemu rządowi, który im ją oddał. Od tego czasu Aborygeni wspólnie z australijską instytucją Parks Australia zarządzają Parkiem Narodowym Uluru – Kata Tjuta.

     Uluru to nie tylko skała, która wystaje z ziemi tworząc ładny widok. Aborygeni wierzą, że została ona stworzona w czasach kreowania świata przez ich praprzodków. Od tego czasu, czyli dla rdzennych mieszkańców Australii od zawsze, jest święta. To właśnie w grotach, jaskiniach czy zakamarkach Uluru przez tysiące lat odbywały się ceremonie i rytuały przekazywane potomkom z pokolenia na pokolenie. Bazując na tym czego dowiedzieliśmy się o tym miejscu pokuszę się o porównanie, że Uluru jest tak ważna dla Aborygenów jak Mekka dla Muzułmanów czy Ściana Płaczu dla Żydów. Jednak jej świętość nie jest przez wszystkich respektowana.

     Po przyjeździe do parku narodowego, w którym położona jest Uluru, na każdym kroku można natknąć się na informację zaczynającą się od słów „Please don’t climb Uluru” czyli „Prosimy nie wspinać się na Uluru.” Jest to prośba o uszanowanie świętości tego miejsca, którą Aborygeni kierują do wszystkich odwiedzających. Jednak co roku tysiące ludzi wdrapują się na jej szczyt, żeby podziwiać widoki i zrobić zdjęcia. Nasuwa się pytanie dlaczego Aborygeni po prostu nie zabronią wspinaczki skoro Uluru do nich należy? Zapytaliśmy o to przewodnika (nie-Aborygena), którego spotkaliśmy u podnóża szlaku prowadzącego na szczyt. Odpowiedź, którą otrzymaliśmy była dla mnie dość zaskakująca.

     Otóż, Aborygeni nie mogą tego zabronić ponieważ jednym z warunków, na jakich rząd australijski zgodził się przekazać im Uluru, było pozostawienie szlaku na szczyt góry otwartego dla turystów. Argumentacja za takim postanowieniem oparta była o stwierdzenie, że to właśnie chęć wejścia na Uluru jest głównym powodem, dla którego ludzie z całego świata tam przyjeżdżają. Nie wiem czy tak jest naprawdę, ale nawet jeśli to dla mnie jest to dość smutne, że globalna turystyka wygrywa z lokalnymi tradycjami.

     Żeby podziwiać Uluru z bliska nie trzeba na nią wchodzić. Zamiast tego można się wybrać na spacer jednym z kilku dobrze przygotowanych szlaków. Ten najdłuższy, dookoła góry, ma ponad 10 km i zajmuje prawie 4 godziny. W tym czasie można się dobrze przyjrzeć z bliska wszystkim formom i kształtom jakie przybiera góra, podziwiać malowidła naskalne czy obejrzeć jaskinie w których odbywały się ceremonie. W czasie takiego spaceru cały czas zmienia się światło, jako że słońce przemieszcza się po niebie, co daje wspaniałe efekty kolorystyczne i tworzy światłocienie na zboczach góry. Raj dla każdego fotografującego! Inne szlaki są zdecydowanie krótsze ale równie malownicze.

     Jeśli jednak ktoś nie jest miłośnikiem spacerów może po prostu podziwiać kolory jakimi Uluru się mieni o różnych porach dnia. Oczywiście najbardziej barwny spektakl jest o wschodzie i zachodzie słońca. Ale nie tylko. Przez cały dzień góra zmienia swoje oblicze od zimnego i matowego na początku dnia, przez pomarańczowożółte wariacje popołudniami, po rdzawoczerwone efekty pod wieczór. Cały ten proces można łatwo zaobserwować robiąc co godzinę zdjęcia z tego samego miejsca, a potem oglądać wszystkie ujęcia jedno po drugim.

     My zdecydowaliśmy się nie wchodzić na Uluru. Obejrzeliśmy ją o wschodzie i zachodzie słońca a także poszliśmy na długi spacer dookoła. Nie w ramach żadnego protestu przeciw australijskiemu rządowi. Też nie po to by coś udowodnić, czy pokazać, że jesteśmy inni od rzeszy turystów przyjeżdżających wspiąć się na górę dla odhaczenia ”zaliczone” na liście rzeczy do zrobienia w Australii. Po prostu, po poznaniu powodów stojących za prośbą Aborygenów o zaniechanie wspinaczki, uszanowaliśmy to. Tak właśnie po prostu, po ludzku.