powrót
14.06.2013

Uluru. samotna góra

Rdzawa_g_ra_
Rdzawa góra.

     Gdyby poproszono Antonio Gaudiego o zaprojektowanie góry to myślę, że stworzyłby właśnie Uluru. Święta góra Aborygenów zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Nie tyle swoją historią i legendami co różnorodnością form, kształtów i kolorów.

     Na pierwszy rzut oka góra ta wydaje się banalna ale szybko można się przekonać, że bogactwo jej form jest nieprzebrane. W ogóle Uluru, zwana też Ayers Rock, jest dużo większa niż by się mogło wydawać. Ma ponad 300 metrów wysokości, a jej obejście zajmuje ponad 4 godziny. Jednak nie w skali lecz w kształtach tkwi jej urok. Całość porównałbym do wielkiej żelaznej konstrukcji oblanej lawą, która zastygła wypełniając przygotowany dla niej stelaż. Miejscami powierzchnia jest gładka i ciągła, gdzie indziej chropowata, tak jakby nie starczyło materiału. Pojawiają się tam wklęśnięcia, otwory i żłobienia. Idąc wokół Uluru cięgle mija się jaskinie, pęknięcia czy oberwane kawałki skały. Wszystko to jest zaś w kolorze rdzy. Nie jest to przypadek. Skały te są bogate w żelazo, które utleniając się dają tę charakterystyczną, rudo-czerwoną barwę oraz metaliczną strukturę. Właśnie ta połyskująca powłoka i osobliwe, zaokrąglone kształty powodują, że góra wygląda zachwycająco i w miniaturze świetnie pasowałaby do barcelońskiego Parku Güell.

     Uluru położona jest na równinie co powoduje, że jest w naturalny sposób wyeksponowana. Dzięki takiemu usytuowaniu, doskonale ogląda się ją o wschodzie i zachodzie słońca. Zmieniają się wówczas jej barwy, a grające na niej cienie ukazują nowe kształty i struktury. Jest to ciekawy i piękny spektakl. Warto wstać wcześniej żeby go zobaczyć. Choć akurat my nie musięliśmy się specjalnie zrywać bo słońce o tej porze roku pojawia się późno. Australijska zima jest bardzo dobrym momentem na zwiedzanie tej części Outbacku jeszcze z innych powodów. W lecie upały dochodzące do 40 stopni nie są rzadkością. Szlaki są wówczas często zamykane, a nawet jeśli są otwarte to spacer w takim skwarze nie jest przyjemny. Do tego roi się wówczas od much. I nie mam tu na myśli kilku uprzykrzających życie owadów, a raczej kilka tysięcy. Zdecydowanie polecam tę część Australii zimą.

     Na Uluru nie kończą się jednak atrakcje okolicy. Choć wygląda na samotną góra ta ma jednak pewne towarzystwo. Kata Tjuta, lub jak kto woli The Olgas, to grupa gór oddalonych zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów. Spędziliśmy tam pół dnia chodząc między skałami i podziwiając widoki. Był to krajobraz nieco inny niż w Ayers Rock ale równie ciekawy. Kata Tjuta to zespół wzniesień miejscami wyższych nawet niż Uluru, poprzecinany wąwozami i porośnięty drzewkami. Trekking tutaj nie jest łatwy ale wysiłek zostaje nagrodzony wspaniałym widokiem na końcu szlaku.

     Oba miejsca zrobiły na mnie większe wrażenie niż się spodziewałem. Na pewno nie są one przereklamowane. Obok Great Ocean Road to zdecydowanie najciekawsze jak dotychczas miejsca w Australii.