W drodze do Adelaidy postanowiliśmy odwiedzić Park Narodowy Grampian. Zwiedzanie nie do końca się udało ze względu na pogodę ale trafiło nam się coś lepszego. Prawdziwa australijska, owcza farma.
Zatrzymaliśmy się u Roberta w Dunkeld, w domu zbudowanym gdy nie było tu jeszcze elektryczności. Stąd do Grampians jest tylko kilka kilometrów, a widok na góry rozciąga się tuż za domem. Jak się okazało nasz gospodarz ma prawdziwą, wielką, pełną owiec farmę. Zostaliśmy więc u niego dzień dłużej żeby pojechać na jego włości i zobaczyć jak wygląda jego praca. Byłem zaskoczony wieloma rzeczami.
Po pierwsze prowadzenie farmy to duże i skomplikowane przedsięwzięcie. Im większy teren i więcej zwierząt tym lepiej musi być wszystko zorganizowane. Dzień zaczyna się tutaj wcześnie, razem ze wschodem słońca, a kończy się najczęściej po jego zachodzie. Farma to takie spore przedsiębiorstwo. W przypadku Roberta podstawą biznesu są owce. Akurat trafiliśmy na moment kiedy miały one małe. Kiedy pojechaliśmy je karmić większość dorosłych owiec miała jedno lub dwa jagnięta. Niektóre z nich miały kilka tygodni, niektóre kilka godzin. Widzieliśmy jagnię, które właśnie się urodziło i uczyło się stawać. Niektóre owce były tak zmęczone porodem, że trzeba było im pomóc wstać lub nawet przenieść do osobnej, malutkiej zagrody. Owca, która długo leży na ziemi ma potem problem z utrzymaniem równowagi, jeśli jest zestresowana może porzucić młode, które nie mają wtedy szans na przeżycie. Jeśli jest w osobnej zagrodzie może spokojnie dojść do siebie i zająć się małymi. Niestety zdarza się, że jagnię zdechnie ale jak powiedział nasz gospodarz ten rok jest bardzo udany. Na farmie jest też zboże żeby owce dożywiać. Sama trawa nie wystarcza, szczególnie jeśli wyjadają ją kangury. Żeby jednak wiedzieć, które owce są w ciąży i potrzebują więcej pokarmu są one skanowane. Te które spodziewają się małych dostają dodatkowe ziarna żeby być w dobrej kondycji. Owce można rozmnażać na wiosnę kiedy jest dużo świeżej trawy lub zimą żeby jagnięta dorastały w okresie gdy jest dużo pożywienia. Wszystko zależy od strategii rozwoju firmy.
Na farmie wszystko jest po coś. Staw można zarybić, żeby potem w nim łowić, drzewo przyda się do kominka, ziarno dla owiec. Trzeba też mieć strzelbę żeby radzić sobie z lisami. Pracy jest więc pod dostatkiem przez cały rok: sianie, karmienie, żniwa, szczepienia, naprawianie ogrodzeń, strzyżenie. Na to ostatnie niestety się nie załapaliśmy, może uda się innym razem. Obserwowaliśmy za to pracę psów pasterskich. Są one niewielkie i szczuplutkie ale biegają jak szalone i cały czas są bardzo czujne. Wyglądały jakby miały dodatkowe silniki. Były też przyjacielskie, spragnione kontaktu z ludźmi i chętne do zabawy.
O farmie można by opowiadać bardzo długo. Dla mnie jedno co było tam wszechobecne to natura. Jeśli coś się dzieje, to najlepiej zostawić to właśnie jej. Jak pies się skaleczy o ogrodzenie to najlepiej jak się sam wyliże. Jeśli zdechnie jagnie to najlepiej je po prostu zostawić. Zjedzą je lisy zamiast atakować zdrowe owce. Ingerować trzeba tylko wtedy gdy nie ma innego wyjścia. Wszystko jest tu zgodne z rytmem natury i chyba dlatego tak dobrze się na tej farmie czułem.