Oczywiście nie jest to miś tylko torbacz, czyli taki dość nietypowy ssak żyjący tylko w Australii. Jednak muszę przyznać, że jest to najbardziej misiowaty „nie-miś” jakiego widziałam.
Przyjeżdżając do Australii mieliśmy nadzieję, że uda nam się zobaczyć koale a już najbardziej chcieliśmy poobserwować te dzikie, nadal żyjące na wolności. Sprawdziliśmy w przewodniku i Internecie gdzie takie spotkanie jest najbardziej prawdopodobne (podobno niełatwo je zobaczyć poza ogrodami zoologicznymi) i ruszyliśmy na poszukiwania. Jednak zanim dojechaliśmy do któregoś z polecanych miejsc trafiliśmy trochę przypadkiem na Raymond Island, która okazała się być jednym z najlepszych miejsc do obserwacji tych zwierzaków w całej Australii. Wyspa nie jest zbytnio rozreklamowana, żeby nie przyjeżdżało tam zbyt wielu turystów, dzięki czemu koale wiodą sobie swoje leniwe życie bez przeszkód.
Na całej wyspie, która ma tylko kilka kilometrów kwadratowych powierzchni, żyje kilkadziesiąt koali. My, przez kilka godzin spaceru, widzieliśmy trzynaście z nich. Niektóre naprawdę z bliska. Te słodkie zwierzaki wyglądają trochę jak pluszaki pousadzane na gałęziach wśród drzew. Przeważnie śpią (podobno przez 18 godzin na dobę), jedzą, i czasami przemieszczają się z gałęzi na gałąź. Obfotografowaliśmy je ze wszystkich stron starając się jak najmniej przeszkadzać ich leniwej egzystencji. Byliśmy nimi tak zauroczeni, że wcale nie chcieliśmy jechać dalej.
Teraz będziemy wypatrywać kangurów!