back
12.05.2013

AUSTRALIJSKI PLAN

Img_4035_2_small
Nasza fura!

     Mamy trzy miesiące, bo na tyle czasu dostaliśmy wizę turystyczną na wjeździe. Biorąc pod uwagę, że powierzchniowo Australia zmieściłaby na swoim terenie całą Europę (jest 25 razy większa od Polski) wiemy że całej nie przejedziemy bo musielibyśmy strasznie gonić. Pytanie więc co wybrać a co pominąć.

     Przed wyjazdem rozmawialiśmy z ludźmi, którzy odwiedzili już ten kraj-kontynent, oglądaliśmy albumy fotograficzne, żeby zobaczyć co nam się podoba. Czytaliśmy blogi, strony biur podróży i książki podróżnicze. W Ameryce Południowej spotkaliśmy Sally i Bena, Australijczyków, którzy polecili nam wiele miejsc, o których nie piszą w żadnych przewodnikach. A jak przyjechaliśmy na miejsce Ania i Bogumił pożyczyli nam atlas drogowy i też poopowiadali co warto zobaczyć.

     Więc tak naprawdę dopiero w Sydney zebraliśmy wszystkie te informacje na tyle konkretnie, żeby wyznaczyć trasę podróży. Biorąc pod uwagę dystans jaki w Nowej Zelandii zrobiliśmy na motocyklach przez 6 tygodni (4200 km) wiedzieliśmy, że w 12 tygodni mamy dużo większe pole manewru. Ponadto zdecydowaliśmy, że po Australii podróżować będziemy samochodem więc nie dość, że mamy więcej czasu to jeszcze dwóch kierowców.

     Z planami jest jednak tak, że często się zmieniają. Przynajmniej jeśli chodzi o nasze podejście do tej podróży. Właśnie dlatego nie kupiliśmy sobie biletu lotniczego dookoła świata, który obligowałby nas do trzymania się raz wyznaczonej trasy. Przez te prawie pół roku nasza pierwotna trasa już kilkukrotnie się zmieniała – jechaliśmy w miejsca, których wcześniej nie planowaliśmy odwiedzić a czasem rezygnowaliśmy z zobaczenia miejsc, które wcześniej wrzuciliśmy na listę. Tak to po prostu jest w długiej podróży i to jest właśnie przygoda.

     Naszym środkiem transportu będzie nasz nowy super-samochód marki Ford Falcon rocznik 1995, kombi. Kupiliśmy go od 20-letniego Niemca, który właśnie skończył swoją podróż dookoła Australii razem z trójką kumpli. Skoro oni dali radę się w nim we czwórkę pomieścić z plecakami, namiotami, karimatami, materacami i całym pozostałym majdanem kempingowym to my też damy radę. A „osprzęt” kempingowy w Australii na pewno się przyda więc fajnie, że dostaliśmy go jako bonus razem z samochodem. W razie co możemy też spać w bagażniku, który po rozłożeniu tylnich siedzeń powinien pomieścić nawet Łukasza.

     No to ruszamy. Na liczniku mamy 197 000 km. Zobaczymy ile będzie jak wrócimy do Sydney za trzy miesiące.