powrót
04.05.2013

Christchurch. Życie po trzęsieniu ziemi

Ratowanie_budynk_w_
Ratowanie budynku.

     Bardzo trudno opisać Christchurch bo właściwie wszystko w tym mieście, bezpośrednio lub pośrednio, odnosi się do tragedii jaka wydarzyła się tu ponad dwa lata temu.

     W trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Christchurch zginęło 185 osób. Epicentrum znajdowało się praktycznie w samym centrum miasta. Najwięcej ofiar było więc w zawalonych budynkach biurowych. Trzęsienie zniszczyło też zabytki, w tym katedrę, domy, drogi. Podniosło się dno rzeki, zawaliły klify nad wybrzeżem. Z wielu miejsc ludzie musieli się wyprowadzić mimo, że ich domy stoją nadal. Po prostu mieszkanie w nich nie jest bezpieczne.

     Kiedy przejeżdża się przez centrum ma się wrażenie, że to jakieś przedmieścia, opustoszałe obrzeża miasta. Często można zobaczyć puste place, miejsca gdzie do niedawna stały budynki. Całe centrum, nawet po dwóch latach, jest w budowie. Wszędzie stoją kontenery, koparki, leżą hałdy ziemi. Wiele domów podtrzymują rusztowania.

     Zawsze przy okazji takich katastrof mówi się o ofiarach i zniszczeniach. Pewnie niewiele jednak osób zastanawia się jak ciężkie staje się życie również tych, których kataklizm dotknął tylko pośrednio. Zatrzymaliśmy się tu u ludzi, których dom ucierpiał w czasie trzęsienia ale nadaje się do odbudowania i nadal można w nim mieszkać. Wydawałoby się, że nie jest to taka tragedia. Za odbudowę zapłaci ubezpieczyciel, nie trzeba się przenosić, wyprowadzać, zmieniać swojego życia. Jednak kiedy porozmawialiśmy trochę więcej z tymi ludźmi uświadomiłem sobie jak naprawdę to wygląda. Jak ciężkim doświadczeniem jest przeżycie trzęsienia ziemi we własnym domu, kiedy sufit może spaść w każdej chwili na głowę, a książki latają po pokoju. Jak trudno mieszkać w domu gdzie nie ma wody ani prądu, a trzeba posprzątać pobojowisko, bo wszystko co było na półkach czy w szufladach leży razem potłuczone na podłodze. W domu gdzie trzeba chodzić w butach z grubą podeszwą bo wszędzie znajdują się kawałki szkła, a do toalety trzeba wybrać się kilkaset metrów ulicą. Jak frustrujące musi być kiedy po kilku tygodniach podłączona zostaje woda i trzeba ją natychmiast odłączyć bo przeciekają popękane rury. Jak smutne musi być to, że każde pęknięcie na ścianie, każdy ślad przypomina o tym co się stało.

     Odbudowanie lub raczej przebudowanie Christchurch potrwa pewnie jeszcze pięć może siedem lat. Tak przynajmniej szacują mieszkańcy. Niektóre dzielnice zamienione będą w parki, trwa tam wyburzanie domów. Część uszkodzonych budynków da się uratować, większość trzeba jednak rozebrać. Po ponad dwóch latach ślady widać wszędzie. Resztki domów zwisające z klifów, gruzy, puste działki w centrum, zabite deskami okna katedry, popękane, zamknięte ulice to wszystko jest codziennością dla mieszkańców tego miasta.

     Mimo to życie się toczy. Z kontenerów zbudowano coś w rodzaju centrum handlowego ze sklepami, barami, pocztą i bankiem. Z palet na jednym z placów ktoś ułożył rzeźbę, inni zbudowali z nich restaurację na wolnym powietrzu. Wzdłuż drogi pod klifami stoją kontenery z cementem, żeby ziemia i skały nie osuwały się na jezdnię. Jest to obrazek przygnębiający ale i budujący jednocześnie. Ludzie chcą żyć normalnie, pracować, spotykać się na kawę. Potrafią się uśmiechać i żartować. Wydali nawet książeczkę z kawałami o Christchurch. Jeden z nich brzmi:

     „Siedzisz w samolocie w Christchurch, a pilot mówi: Przepraszamy za turbulencje, powinny ustać jak tylko oderwiemy się od ziemi.”