powrót
23.04.2013

Wietrzny Invercargil, deszczowe Dunedin

Najlepsze_przed_nami_
Najlepsze przed nami.

     Z nowozelandzkich fiordów ruszyliśmy przez południowe wybrzeże wyspy do Invercargill i Dunedin. Droga miała być ładna, tymczasem była przede wszystkim wymagająca.

     Najpierw zmagaliśmy się z silnym wiatrem, który momentami chciał nas zdmuchnąć z drogi, potem z deszczem i zakrętami, które ciągnęły się przez 56 kilometrów. Jakby tego było jeszcze mało w Dunedin musieliśmy pokonać kilka stromych podjazdów.

The World’s Fastest Indian

     Sam południowy kraniec Nowej Zelandii nie jest już tak ładny jak pozostała część kraju. Jest to jednak obszar dosyć istotny historycznie. To tutaj powstało jedno z pierwszych miast na Wyspie Południowej, Riverton. Przybywali do niego osadnicy i marynarze aby polować na wieloryby. Było to swego czasu bardzo intratne zajęcie. Obecnie Riverton to malutka mieścina, a najważniejszym ośrodkiem na południu jest Invercargil. Miasto ospałe i pustawe, ale mogące się pochwalić dwiema ciekawostkami. Po pierwsze to stąd pochodził słynny łowca rekordów prędkości Burt Munro. W latach 60-tych ubiegłego stulecia na wyschniętym dnie jeziora w Stanach Zjednoczonych pobił on rekord świata prędkości w klasie do 1000 cm³. Miał wtedy 68 lat, a przedziwny motocykl marki Indian, który Munro sam latami modyfikował, był niewiele młodszy. Miał 47 lat. Zresztą niedaleko stąd nagrywano film „The World’s Fastest Indian” opowiadający właśnie tę historię. W mieście postawiono pomnik Munro w postaci przypominającego pocisk motocykla. Sam pojazd, a właściwie jego replikę można zobaczyć w lokalnym muzeum.

Tautara

     W tym samym muzeum znajduje się druga ciekawostka Invercargil czyli Tautara. Jest to gatunek jaszczurki z epoki dinosaurów, który przetrwał do naszych czasów. Ten półmetrowy gad jest bardzo dziwny. Oddycha raz na minutę, a jego serce bije w tym czasie tylko dwa razy. Prawie się nie porusza. Gatunek ten zamieszkuje ziemię od około 60 milionów lat. I nadal można go zobaczyć, właśnie w Invercargil.

     Po drodze trafiła nam się jeszcze jedna gratka w postaci lokalnego meczu rugby. Nie żadne wielkie widowisko na pełnym stadionie, ale zwykła „okręgówka” na boisku pod lasem, nawet bez trybun. Dookoła widać było łąki i owce, kibiców przyszło kilkudziesięciu, a mecz był rozgrywany w środku dnia. Ale klimat miał super. Prawdziwe, nowozelandzkie, męskie rugby w najprostszej i najczystszej postaci. Przystanęliśmy tam na pół godziny popatrzeć i pokibicować.

Dunedin.

     Druga część naszej przygody z południowymi rubieżami Nowej Zelandii to droga przez mękę. Deszcz, zakręty, pagórki – wszystko sprzysiężyło się przeciwko nam. Tak więc mimo tego, że po drodze jest kilka ciekawych miejsc, jak choćby Park Narodowy Catlins czy Nugget Point, nie zobaczyliśmy nic. Tym razem pogoda zabrała nam całą frajdę z jazdy.

     Samo Dunedin jest miastem bardzo szkockim. Rzeczywiście zostało założone przez Szkotów i to oni nadali temu miejscu charakter. W samym centrum znajduje się Oktagon czyli ośmiokątny plac z kościołem, sklepami i restauracjami dookoła. Nawet w deszczu centrum robi przyjemne wrażenie. Miło zaskoczyło nas miejscowe muzeum (Otago Museum), gdzie znów trochę dowiedzieliśmy się o Maorysach, ale również o Polinezji, motylach i zamieszkujących ten rejon zwierzętach. Wizytówką Dunedin jest znajdujące się na krańcu półwyspu centrum, w którym można oglądać dzikie albatrosy. Niestety również to miejsce musieliśmy ominąć przez deszcz. Wyjeżdżaliśmy więc z Dunedin nieco rozczarowani ale też szczęśliwi, że mamy wreszcie słoneczny dzień i możemy jechać dalej.

     Środkowe Otago szybko miało nam wynagrodzić ostatnie trudy.