Korzystając z kolejnego bezdeszczowego dnia wyruszyliśmy z przyjemnego Franz Josef na południe. Już po kilkudziesięciu kilometrach czekała nas miła niespodzianka.
Postanowiliśmy zobaczyć wpisane na listę UNESCO Jezioro Matheson i skręcając do niego spotkaliśmy naszego dobrego znajomego z Wyspy Wielkanocnej. Alexa, również podróżującego dookoła świata poznaliśmy na campingu na Rapa Nui i wspólnie zwiedzaliśmy „wyspę posągów”. Razem polecieliśmy też na Tahiti gdzie nasze drogi się rozeszły by zejść się znów w Auckland. Skorzystaliśmy tam z wiedzy Alexa kupując motocykle. Teraz wpadliśmy na siebie po raz kolejny żeby, jak się okazało, razem zobaczyć jezioro z widokiem na lodowce.
Niedługo później w dobrych humorach pojechaliśmy dalej ciesząc się pustą drogą i widokami. Wyjeżdżając z krainy lodowców otoczeni byliśmy gęstym lasem i górami. Jednak po pewnym czasie zrobiło się płasko i znów dotarliśmy do wybrzeża, które w tej okolicy jest śliczne. Droga biegnie nieco wyżej, brzeg jest urwisty, plaże długie. Najładniejszym miejscem do podziwiania tego widoku był Knights Point.
Wybrzeże zostawiliśmy za sobą za miejscowością Haast i po chwili krajobraz znów się zmienił. Po raz kolejny pojawiły się wysokie góry, ośnieżone szczyty, lasy i strumienie. Jechaliśmy przez Park Narodowy Mount Aspiring przekonani, że już ładniej nie będzie ale byliśmy w błędzie. Po kilkudziesięciu kilometrach skończyły się lasy, a przed nami otworzyła się dolina z pięknym jeziorem. Po jego drugiej stronie widać było góry. Jezioro mieliśmy po prawej, a po jakimś czasie droga skręciła i po pokonaniu niewielkiego wzniesienia ujrzeliśmy drugie jezioro, tym razem po lewej stronie. Również otoczone górami.
Była do zdecydowanie najpiękniejsza trasa jaką dotychczas jechaliśmy. Trasa tak różnorodna i widokowa, że mógłbym ją przejechać jeszcze raz dla samej przyjemności. Pokonywanie takiej drogi na motocyklu to zupełnie inne doświadczenie niż podróżowanie samochodem. To uczucie bliższe spacerowaniu. Gdy przemieszcza się autem lub busem trzeba się zatrzymać i przejść żeby poczuć dane miejsce, żeby naprawdę w nim być. Po trzech tygodniach na motocyklach odkryliśmy, że dają one nie tylko swobodę i niezależność ale również pozwalają „doświadczyć” miejsc, przez które się przejeżdża.
Piękną trasę zakończyliśmy w Wanace gdzie czekała nas kolejne miła niespodzianka. Zatrzymaliśmy się w pierwszym napotkanym motelu żeby zapytać się o tani hostel w mieście i okazało się, że właścicielami są Polacy mieszkający od trzydziestu lat w Australii i Nowej Zelandii. Spędziliśmy z nimi dwa bardzo sympatyczne dni zwiedzając okolicę, gotując polski barszcz i nowozelandzkiego łososia oraz rozmawiając przy winie o podróżach. Było to dla nas świetne spotkanie.
Na marginesie dodam, że Wanaka to miejsce może mniej znane ale ładniejsze niż leżące 70 km stąd Queenstown. Była to więc idealna okazja żeby spróbować czegoś nowego. Tym razem był to lot helikopterem. Okolica Wanaki jest przepiękna szczególnie widziana z lotu ptaka. Do tego pilot wylądował na jednym z okolicznych szczytów więc mogliśmy zrobić sobie malutki spacer po wierzchołku góry. Wrażenia były niezapomniane. Helikopter to magiczna maszyna.