Parki narodowe w Australii są dosłownie wszędzie. Nie da się zobaczyć wszystkich bo jest ich ponad sześćset. Wybraliśmy sobie kilka, które wydawały się najciekawsze.
Po drodze z Sydney do Adelaidy zobaczyliśmy m.in. Park Narodowy Góry Kościuszko, Phillip Island, Grampian czy Park Morski Dwunastu Apostołów. Ten ostatni robi olbrzymie wrażenie. Góry Kościuszki nie zdobyliśmy gdyż szlaki były zamknięte ze względu na opady śniegu. Zaś w Grampian przyjemność popsuł nam deszcz. Jednak w Parku Narodowym Mungo i w Górach Flindersa (Flinders Ranges) nic nam już nie przeszkadzało i pewnie dlatego miejsca te bardzo mi się podobały. Na pewno polecałbym je odwiedzić.
Każdy z tych dwóch parków jest zupełnie inny. Mungo to krajobraz księżycowy. Obejmuje obszar gdzie kiedyś znajdowało się wielkie jezioro. Teren ten kilka razy był zalewany przez rzeki, po czym wysychał. Obecnie bardziej przypomina sawannę niż dno jeziora. Te zmiany klimatu na przestrzeni tysięcy lat uformowały dwie ciekawostki. Po pierwsze powstała tu, ciągnąca się kilometrami, dziwna formacja skalno-piaszczysta nazwana Murem Chińskim. Po drugie w parku znajdują się ruchome wydmy. Można na nie wchodzić. Mają wysokość jakichś kilkudziesięciu metrów i stanowią nietypowy widok w tej stepowej okolicy. Jednak to co jest w Mungo najbardziej niezwykłe to fakt, że właśnie tutaj znaleziono szkielety ludzkie sprzed 40 tysięcy lat. Niektórzy naukowcy twierdzą, że są one nawet starsze i że ludzie zamieszkiwali te tereny nawet 60 tysięcy lat temu. Zwiedzanie Mungo nie jest łatwe bo prowadzi do niego tylko jedna szutrowa droga, ale warto się tam wybrać bo miejsce jest naprawdę jedyne w swoim rodzaju.
Bardzo łatwo zwiedza się za to Park Narodowy Gór Flindersa. Do samego serca parku można dojechać asfaltową drogą, co bardzo nas ucieszyło bo nasz 18-letni ford ledwo dyszał po Mungo. Kemping jest porządny, dobrze wyposażony i pięknie położony w lesie. Zaś szlaki zaczynają się zaraz za nim. Góry Flindersa to dwa pasma górskie tworzące coś w rodzaju wielkiej kotliny. W XIX wieku znajdowało się tutaj gospodarstwo liczące 120 tysięcy owiec. Nie było żadnych zagród bo góry w naturalny sposób wyznaczały wielkie pastwisko. Dziś można tu zobaczyć dom rodziny Hill, która niegdyś prowadziła gospodarstwo, lub wybrać się na jeden z punktów widokowych. Miejsce do górskich spacerów jest idealne.
Jedyny minus parków narodowych w Australii to fakt, że czasem trzeba płacić za wstęp do nich. Jednak z drugiej strony, ma to swoje zalety. Wszystko jest zadbane, nie ma przypadkowych gości, a szlaki są dobrze przygotowane i oznaczone. Przed nami jeszcze kilka parków z Uluru, King’s Canyon czy Blue Mountains na czele ale niewątpliwie te dwa, które zobaczyliśmy ostatnio, zostaną mi w pamięci.